Ogłoszenie


#281 2014-12-01 21:19:12

Sensei_Akio

Sensei

Zarejestrowany: 2012-11-02
Posty: 192

Re: Sala #1 - Prolog

    Prolog do poprawy kompletnie poprzez kompletny brak nawiązań do klanu do którego należysz, o ile w innych przypadkach można na to przymknąć nieco oko ze względu nie opisanie rodziców natomiast w przypadku, kiedy jest to bardziej religia niż klan jest to nie do pomyślenia. W dodatku brak informacji co do tego jak właściwie postać znalazła się w akademii(zwykle to klan wysyła).
Tez średnio mi się podoba prze kozaczenie postaci, biorąc pod uwagę. Cała scena walki ma mały sens, ex- ninja nie daję sobie rady, a wkracza dziewczynka amatorka i nagle leje się krew. Tak samo ucieczka z płonącej wioski, raz zachowujesz się jak dziecko, które na widok płomieni ogarnia przerażenie, a raz analizujesz sytuację jak dorosły i wnioskujesz po tym, że coś się stało przy bramie, że to był atak nieprzyjaciela.
   Żeby nie było tak nieprzyjemnie to na koniec Cię pochwalę, spoko styl pisania, w miarę formatowanie i przede wszystkim długość, która budzi respekt. Niewielkie poprawki i będzie to bardzo dobry prolog.
Edit: Spodziewałem się nieco wiecęj poprawek, wyznawca Jashina leczący ludzi i modlący się do niego jakoś mi nie pasuje.

Jashin (ジャシン, zły bóg, złe serce) - jest bogiem czczonym w Anichiliźmie (ジャシン教, Jashinkyō). Jednym z jego wyznawców jest Hidan. Jashin nakazuje swoim wyznawcom siać zniszczenie i śmierć. Hidan modlił się do niego zawsze przed walką o "zabijanie dobra". Jeśli mu się nie powiodło lub nie mógł zabić modlił się o przebaczenie.

Jednak nie będę już się czepiał i zaliczę Ci ten prolog na 44 punkty.

Ostatnio edytowany przez Sensei_Akio (2014-12-05 21:21:00)

Offline

 

#282 2014-12-13 10:27:44

 Kimari

Zaginiony

8253161
Zarejestrowany: 2014-12-06
Posty: 153
Klan/Organizacja: Kiyoshi
KG/Umiejętność: Shōton
Płeć: Meżczyzna
Wiek: 16

Re: Sala #1 - Prolog

Muszę zmajstrować sobie uśmiech, uzbroić się weń, schronić się pod jego opieką, mieć czym odgrodzić się od świata, zamaskować swe rany, wreszcie wyćwiczyć się w noszeniu maski. 

Emil Cioran


     Od początku swojego życia nie mogłem nigdzie zagrzać miejsca. W każdym miejscu przebywałem tydzień, może dwa, lecz zawsze udawałem się w kolejną podróż. Nie dziwiło mnie to wcale, w końcu zostałem wydany na świat przez słynną aktorkę z kraju Tsuchi no Kuni Yumiko Shimanouchi, zwaną inaczej ''Kuroi Tenshi''.
    Wielu uznaje ją za osobę o złotym sercu: miłą, troskliwą, czarującą artystkę o wielu talentach. Jednakże wszystkie jej ruchy, słowa i postawy były tylko maską. Jako kobieta teatru potrafiła odegrać każdą rolę. Od niewinnej dziewczyny ze wsi, poprzez dystyngowaną arystokratkę, aż po szaloną morderczynię. Potrafiła idealnie wcielić się w odpowiednią postać i sprawić, aby ludzie tańczyli do śpiewanych przez nią piosenek. Mogła zwieść tą grą prawie każdego... z wyjątkiem mnie. Lata spędzone w otoczeniu aktorów - ludzi wielkich salonów - doprowadziły mnie do pewnego wniosku... Każdy człowiek nosi własną ''maskę''. Jedni skrywają swoją dwulicowość pod obliczem uczciwej i dobrodusznej osoby, zaś ci, których łatwo zranić, udają twardych i niezłomnych. Nie mam pojęcia dlaczego, ale zawsze po dłuższym przebywaniu w czyimś otoczeniu, mogłem ujrzeć jego prawdziwą tożsamość - w przypadku mojej rodzicielki było tak samo.
    Dlaczego nie nazywam jej swoją mamą? Odpowiedź jest jednoznaczna - ona wcale na to nie zasługuje. Mogę także skłonić się do stwierdzenia, że jestem dla niej tylko "ozdobą". Osoby z otoczenia Yumiko mają na mój temat podzielone zdania. Jedni uznają, że jestem jej dumą, a inni, iż przygarnęła mnie z litości.
    Nasuwa się jednak inne pytanie - gdzie jest mój ojciec? Czy on także jest jakąś sławą? Lub może uciekł, gdy tylko dowiedział się o moim istnieniu? Sam do pewnego czasu nie znałem odpowiedzi na te pytania, jednak udało mi się odkryć jeden fakt... że jestem członkiem klanu Kiyoshi.


[...] nie można przyładować zbyt dużej porcji informacji, bo cię zabiją, żeby sobie uprościć sprawę.

J.K. Rowling



    Jak udało mi się zdobyć taką wiedzę? W wieku dwunastu lat zatrzymałem się wraz z ''matką'' w domu, który odziedziczyła po swoich rodzicach. Przebywaliśmy tam, gdyż potrzebowała przerwy w pracy. Mówiąc to, mam na myśli organizowanie kolejnych ekstrawaganckich bali i bankietów.
    Kiedy podczas jednego z nich udało mi się uciec od natrętnych, płytkich ludzi, chcących mi się przypodobać, przypadkiem odkryłem stary pokój. Wydał mi się być zaledwie zwykłą, nieco zabałaganioną komnatą, jednak na wskutek skrajnego znudzenia, zacząłem dokładnie mu się przyglądać. Proste meble, na których widać było jeszcze kurz, żadnych drogich ozdób czy klejnotów.
    Spośród wystroju wyróżniała się złota szkatułka, stojąca na mahoniowym podeście. Jako osoba ciekawska z natury, zajrzałem do świecącego puzderka. W środku znajdował stara, zniszczona książka z niewyraźnymi inicjałami "R.K.", zapisanymi ozdobnym pismem. ''Czyżby dziennik? Tylko co oznacza R.K.? Inicjał? A może skrót?", zastanawiałem się. Nie chcąc zatracić się w dalszym rozmyślaniu na ten temat, postanowiłem po prostu zacząć czytać.


03.05.148r.
    Nie mogę uwierzyć, że to zrobił. Tylko głupiec jest w stanie pogrążyć kraj w bezcelowej wojnie. Poddani II Lorda Feudalnego Hi no Kuni z pewnością zażądają zemsty. Jii-sama powinien jak najprędzej otrzymać wiadomość. Musimy przygotować się na czas.

R.K.



    Gdy tylko przeczytałem kilka kolejnych wpisów, moje przypuszczenia się potwierdziły. Autor dziennika był Shinobim. Mało tego, prawdopodobnie wiedział, kto zabił II Lorda Feudalnego.
    Tylko dlaczego leżą tutaj tak ważne zapiski?


02.09.150
    Po dwóch latach, wreszcie przyszedł czas na odpoczynek. Sam w to nie wierzę, mimo uczestniczyłem w rozgrywających się wydarzeniach.  Jutro wojna zostanie oficjalnie zakończona poprzez podpisanie pokoju. Niestety, zmarli nie wstaną już z grobów. Wierzę, że Takeshi, Yuni, Hikari nie poświęcili swojego życia na marne.

R.K.



    03.02.151
    Trop doprowadził mnie do Oni no Kuni. Zabójca Lorda Feudalnego i moich przyjaciół ukrywa się tuż pod moim nosem.
    Sprawiedliwości stanie się zadość, a kryształ pokryje lód.

R.K.


   
    Czyli osoba prowadząca dziennik ścigała prawdziwego zabójcę od dnia zawarcia pokoju w Yu ni Kuni. Interesujące. Z tego co wiem, znajdowali się tam tylko potężni shinobi. Ten sam sprawca musi być odpowiedzialny za śmierć bliskich osób R.K. jak i II Lorda Feudalnego. Jednakże, co znaczy wyrażenie ''kryształ pokryje lód''? Czy to jakaś metafora, a może szyfr?

09.06.152
    To niewiarygodne! Shinobi za pięć Ryo znowu mi uciekł, gdy byłem gotów zakończyć jego żywot. Zawsze był najlepszy w uciekaniu z opresji. Niestety, po walce zostałem mocno ranny. Ostatnie jutsu odebrało mi czucie w nogach. Nie mogę nimi ruszyć. Mam nadzieję, że to stan przejściowy.
Po utracie przytomności zostałem uratowany przez rodzinę, która akurat spędzała wakacje w swoim letnim domostwie. Z tego co zdążyłem zauważyć, są to ludzie bardzo zamożni. Dla takich osobników wartości moralne nie mają znaczenia. Mimo wszystko znalazłem jedną osobę, która nie podlega tejże zasadzie. Yumiko Shimanouchi. Z pewnością nie zapomnę jej imienia.
[b]

R.K.



    Wygląda na to, że R.K stoczył w posiadłości pojedynek z zabójcą. Musiała to być ciężka walka, skoro utracił świadomość. Nie rozumiem, dlaczego uważał moją ''matkę'' za inną od reszty bogaczy. Jako shinobi powinien przejrzeć jej maskę, prawda? A może on nie potrafił tego zrobić lub Yumiko zmieniła się z biegiem lat?
   
17.12.152
    To już sześć miesięcy odkąd przebywam w posiadłości. Moja rehabilitacja niedługo się skończy, lecz nadal odczuwam ból w lewej nodze. Moje możliwości są ograniczone, jednak wciąż posiadam ten sam cel.
Czas uprzyjemnia mi Yumiko. Ona naprawdę jest miłą, kochającą kobietą, jednak swój ból i cierpienie ukrywa pod nieprzeniknioną maską. Mam nadzieje, że pomogę jej pozbyć się fałszywego oblicza, zanim nasze dziecko się narodzi. Wciąż nie potrafię w to uwierzyć. Zostanę ojcem. Zapewne Hikari byłaby szczęśliwa, jeśli mogłaby poznać swego bratanka. Niestety, nie dane mi jest radować się bez końca. Niedługo jego wspólnicy, jak i moi wrogowie zaczną szukać i nie spoczną, dopóki nie dostaną mnie w swoje ręce. Mam tylko nadzieję, że jeszcze zobaczę swojego syna.

R.K.


   
15.07.153
    To mój ostatni wpis, nie mogę dłużej przebywać w posiadłości. Powoli zaczynam wyczuwać podejrzane źródła chakry, a niektóre z nich są bardzo znajome. Jutro ma się urodzić mój syn, którego postanowiłem nazwać Kimari. Niestety, nie będzie mi dane go ujrzeć. Mam nadzieję, że kiedyś Ten na Górze mi to umożliwi. Chciałbym tak wiele go nauczyć, zobaczyć jego pierwsze kroki, usłyszeć jak mówi ''Otou-san! Otou-san!'', a także zapoznać go ze sztuką shinobi oraz pomóc mu opanować nasze rodzinne Kekkei Genkai, czyli Shōton - dziedzictwo klanu Kiyoshi. O nic więcej nie mógłbym prosić.


      Wtedy dostrzegłem inskrypcję, zapisaną w pośpiechu – pochyłym, choć czytelnym pismem. Otworzyłem oczy ze zdumienia.

Jeżeli to czytasz, synu, wiedz jedno: klan Kiyoshi nigdy nie ucieka. Sami spisujemy historię swojego życia, kształtujemy własny los. Kryształowy klan Kiyoshi przetrwa, nie poddając się bezwładnie zdradliwemu przeznaczeniu.
   

R. Kiyoshi



      Nie mogłem w to uwierzyć. Trzymałem w rękach dziennik mojego ojca! Mojego ojca! Mało tego, należę do jego klanu, klanu Kiyoshi. Nie chciał mnie opuścić, lecz jego powinność wymagała niejednego wyrzeczenia.
        W głowie mam mętlik. Zawsze myślałem, że urodziłem się przypadkiem lub zostałem opuszczony. Teraz część moich pytań została wyjaśniona, lecz wraz z pojawieniem się dziennika narodziły się nowe. Muszę poznać resztę odpowiedzi, tylko one doprowadzą mnie do prawdziwej tożsamości ojca. Jedynym sposobem na to... jest zostanie shinobim. Nie obchodzi mnie, jak długo to potrwa. Odnajdę go i poznam całą prawdę.
        To jest obietnica.



    ,,To, co przemilczał ojciec, w synu się odzywa''
Fryderyk Nietzsche

~*~*~*~*~*~*~
Akademia Ninja. Ośrodek szkoleniowy, w którym przyszłe pokolenie shinobi stawia pierwsze kroki na ścieżce ninjutsu. Obiera drogę spowitą w mroku, lecz zarazem przynoszącą chwałę. Od początku istnienia szkoły, wiele osób ukończyło trening opracowany przez Kenshi-sha, jednak tylko nieliczni z nich przetrwali do dnia dzisiejszego. Podążanie szlakiem ninjutsu nie jest łatwe i z pewnością nigdy nie będzie łatwiejsze. Podobne ostrzeżenie otrzymuje każdy śmiałek, chcący podjąć się owej profesji.
    Zapytacie zapewne, kim są Kenshi-sha? Warto zaznaczyć, iż jest to stowarzyszenie niezależnych od siebie shinobi, reprezentujących dany klan bądź organizację. Ich zadaniem – uważanym powszechnie za niezwykle proste – jest znalezienie i sprowadzenie odpowiednich kandydatów. Niesie ono ze sobą zagrożenie poniesienia śmierci z rąk członków wrogiego klanu, którzy pragną unicestwić potencjalnego przeciwnika jak najprędzej. Od początków funkcjonowania szkoły ninja podobne incydenty były, są i będą częścią historii shinobi. Dlatego też, każdy kto przejawia talent do ninjutsu i zostanie „wybrany”, musi oswoić się z odwiecznym, czyhającym  na niego niebezpieczeństwem.
    Sama chęć dołączenia do akademii nie zapewni ci w niej miejsca, musisz bowiem udowodnić swoją rzeczywistą wartość. Każdy strażnik posiada własną siatkę szpiegowską, więc osoba pragnąca podążać ścieżką shinobi naraża się na śmierci z rąk osób, których nawet nie zna.
    Moje spotkanie z Kenshi-sha można określić wieloma słowami – niezwykłe, unikalne, niebezpieczne, wstrząsające. Porządkując myśli w swojej głowie, nie omieszkałem oznaczyć go zwojem z inskrypcją: „Zapomnieć jak najprędzej”. Historia rozpoczęła się pamiętnego dnia, dwa miesiące po odnalezieniu dziennika R. Kiyoshiego. Od tamtego momentu zbieranie informacji związanych z shinobi stało się jednym z moich priorytetów, gdyż w odpowiednich rękach wiedza staje się potężną bronią. Warto pamiętać, że nikt nie lubi być niedoinformowany, a w szczególności ja. Na szczęście przebywanie wśród ludzi z wyższej hierarchii oraz częste zmienianie miejsca pobytu ułatwiło mi to zadanie. 
    Dzięki licznym plotkom i opowiadaniom przekazywanym z pokolenia na pokolenie, mogłem posiąść liczne informacje dotyczące klanów, chakry i sztuki ninjutsu. Niestety, połowa z nich mogła być wymysłem człowieka, który nie miał najmniejszego pojęcia o słowach, które wypowiadał.
    Oczywiście, zbieranie informacji nie było moim jedynym zajęciem. Musiałem także przystosować własne ciało do stresu, jaki czeka każdego shinobi. Dotąd prowadziłem życie niewymagające wielkiego wysiłku fizycznego. Dopiero teraz zauważyłem, jak wielkiemu można ulegać zmęczeniu. Jeżeli zostaniesz shinobi, zła kondycja prędko przesądzi o twojej śmieci. Po ośmiu tygodniach wypełnionych treningami i systematycznymi ćwiczeniami, mogłem spokojnie wytrzymać dwie godziny nieprzerwanego biegu.
    Gdy pewnego razu postanowiłem przejść się do miasta, w trakcie drogi zacząłem odczuwać dziwne wrażenie, jak gdybym był obserwowany. Odruchowo zacząłem się rozglądać, wypatrując źródła nieokreślonego niepokoju. Niestety, mój wzrok napotykał jedynie na zwykłych cywili i kupców. Uznałem nieznośne uczucie za skutek zmęczenia i postanowiłem je zignorować. Niedługo miałem poznać konsekwencje niepozornego czynu.
    Kolejny tydzień spędziłem w sposób rutynowy, poświęcając czas wolny na poszukiwanie informacji dotyczących shinobi oraz usprawnianie swojej kondycji.
Tego wieczoru udałem się z matką na kolejny bal. Z trudem wytrzymywałem w towarzystwie wywyższających się dzieciaków, które uznawały siebie za stukrotnie lepsze od innych. W owych, krótkich chwilach moja silna wola była wielokrotnie wystawiana na ciężką próbę.
Jakiś czas później udałem się do ogrodu, by odpocząć na świeżym powietrzu. Gdy znalazłem się przy fontannie, odniosłem wrażenie, że nie jestem sam. Zacząłem się rozglądać, spodziewając się spotkać jakiegoś szlachcica, który przyszedł zakłócić mój błogi spokój swoją obecnością. Ku mojemu zaskoczeniu żadna sylwetka nie wyłoniła się zza wysokich krzaków róż, ani nie ukrywała się za wysokim, starannie przyciętym żywopłotem.
Nieprzyjemne uczucie nie chciało zniknąć. Nie mogłem się go pozbyć.
- Wiem, że tu jesteś! Pokaż się! – krzyknąłem, spoglądając dookoła i oczekując, iż „podglądacz” postawi się ujawnić.
Nic się nie stało. Zacząłem przeklinać w myślach siebie samego.
Chyba powoli zaczynam mieć paranoje. Oczywiście, że nie ma tu nikogo oprócz mnie! Kto niby miałby tu być? Zabójca? I cóż jeszcze? Nara zaczną ciężko pracować?
Kiedy zamierzałem podążyć w kierunku sali balowej, poczułem przeszywające zimno, skupiające się na mojej szyi. Rychło usłyszałem słowa, szeptane przez równie lodowaty głos.
- Kochany, dostajesz dodatkowe punkty za wyczucie mnie, ale trwało to cholernie długo. – Ostrze przy gardle zniknęło tak szybko, jak się pojawiło. Niezaprzeczalnie poczułem ulgę.
    Gdy odwróciłem głowę, ujrzałem młodą kobietę o długich, ciemnofioletowych włosach splecionych w warkocz. Nie mogła mieć więcej niż trzydzieści lat. Przywdziewała czarne ubrania, które idealnie maskowały jej obecność w mroku nocy. Przy prawej nodze ulokowana była kabura na broń. Ubiór, postawa oraz specyficzne spojrzenie piwnych oczu, doskonale identyfikowały się z jednym słowem – shinobi.
    Normalny człowiek wpadłyby w panikę, próbowałby uciekać i zapewne zginąłby, ugodzony stalą na jednej z pałacowych alejek. Zwyczajny człowiek w sytuacji bez wyjścia zaczyna się bać - nie wyłączając mnie. Niestety zostałem również obdarowany przez bogów specyficznym murem obronnym, dzięki któremu staję się również sarkastyczny i chowam nerwy pod woalem lekkomyślnej odwagi.
- Wybacz, ale kiedy odbywały się zajęcia z wykrywania psychopatycznych kobiet, które cię śledzą i chcą zabić, byłem chory.
    Gdy tylko owe słowa wyszły z mych ust, zacząłem się mentalnie przeklinać. Powinienem trząść się ze strachu, a nie wydawać na siebie jednoznaczny wyrok śmierci. Postanowiłem jednak kontynuować śmierelną grę i przybrałem hardy wyraz twarzy. Moje wewnętrzne obniżanie samooceny przerwał donośny śmiech. Usta kobiety rozciągnęły się w rozbawionym wyrazie, chociaż oczy wciąż uważnie lustrowały moją osobę.
- Nieźle, gaki! Siedemdziesiąt procent ludzi na tej Ziemi zostałoby sparaliżowanych strachem, inne pięć zsikałoby się. Życie ci nie miłe, czy co?
Zaraz, chwileczkę. Czemu przerażająca zabójczyni usiłuje nawiązać ze mną rozmowę, zamiast po prostu skrócić mnie o głowę? Nie, żeby mi to przeszkadzało, ale czy ona naprawdę jest mentalnie chora? Albo znudzona? Na podstawie wyrazu twarzy kobiety i wypowiedzianych przez nią słów mógłbym przysiąc, iż ta sytuacja ją bawi, jednakże w istocie wcale nie opuściła gardy.
- Widocznie zaliczam się do pozostałych dwudziestu pięciu, kunoichi-san. Zaś w sprawie mojego życia… Jest bardzo barwne i nie chciałbym zakończyć go tutaj. - Oczywiście, że zaraz sam położę mu kres. Mój niewyparzony język zaczął kopać mi grób! Ale skoro już nic mnie nie uratuje, zawsze mogę doliczyć do listy doświadczeń życiowych „Śmierć z ręki psychicznie chorej kunoichi z powodu sarkastycznego odczuwania strachu”. -  Jeśli byłabyś tak uprzejma, to może przedstawiłabyś się, bo sama rozumiesz, mama zakazała mi rozmawiać z nieznajomymi ludźmi. Szczególnie z tymi, którzy dzierżą kunai. -  Miło będzie znać imię osoby, która trzyma w ręku moje życie.
    W tym momencie zapragnąłem spojrzeć na mlecznobiałą kulę, którą ktoś nazwał Księżycem. Ile poematów powstało o nim, ile osób natchnął, ile osób umarło, patrząc na niego. Do tego ostatniego zaraz zostanę doliczony.
- Może ci powiem, jeżeli przeżyjesz.
Czy ja dobrze usłyszałem?
- Zaraz, co? - Zamiast odpowiedzi, ujrzałem tylko kunai mknący ku mojej twarzy. Odruchowo odskoczyłem, chcąc uniknąć zadanego ciosu. W momencie kiedy nóż uderzył o ziemię, zauważyłem przylepioną do niego karteczkę, opatrzoną dziwnymi wzorami. Nim zrozumiałem jej przeznaczenie, niespotykany obiekt wybuchł niecałe dwa metry ode mnie. Zostałem odrzucony przez falę uderzeniową i z wpadłem do marmurowej fontanny. Woda wdarła się do mojego gardła i wywołała nieprzyjemny kaszel. Minęła krótka chwila, nim zdążyłem znaleźć oparcie w jednej z marmurowych figur i chwiejnie stanąć na nogach. Kiedy udało mi się odzyskać pełnię przytomności umysłu, nie wytrzymałem i zacząłem krzyczeć:
- Co ty sobie myślisz, rzucając we mnie ten kunai z papierową bombą? Zdecyduj się! Chcesz, bym zginał, czy nie?
Kobieta przez chwilę udawała, że rozpatruje wszystkie „za” i „przeciw”, zanim zdecyduje się na podjęcie decyzji. Mruczała, zastanawiając się. Nagle zwróciła wzrok w moją stronę.
- Chcę! – Odparła treściwie, rzucając kolejnymi kunai.
Starałem się ich unikać, ale niektóre z nich zdołały mnie trafić i zranić. Zagryzłem zęby, odskakując po raz wtóry. Kolejne ciemne ostrze zamajaczyło w powietrzu. Poczułem, jak rozcina skórę na moim przedramieniu, a wąska strużka krwi wartko spływa w kierunku łokcia i kapie na soczyście zieloną trawę.
Kątem oka zauważyłem, że kobieta wykonuje rękoma dziwne znaki. Ona nie zamierzała użyć tego, o czym myślę, prawda? Niestety, moje ostatnie pokłady nadziei zostały unicestwione przez kulę ognia, która właśnie opuszczała usta fiołkowowłosej i rozpędzała się, zmierzając w moim kierunku. Czy nikt, naprawdę nikt  z zebranych na balu gości nie zainteresował się dziwnymi zjawiskami, które właśnie tutaj zachodzą? Zabijanie i maltretowanie jest na porządku dziennym?
Nienawidzisz mnie, prawda, Kami-sama?
    Po zakończeniu zabawy w myszkę i kota rzeźnika, który przez pół godziny śmiał się psychopatycznie, jakby cała sytuacja go bawiła – w co szczerze nie śmiem wątpić – kunoichi odpowiedziała na moje wcześniejsze pytanie:
Imię? Mitsuki Orihara. Lepiej zapamiętaj, bo dopóki nie zaprowadzę cię do akademii, będę twoim opiekunem, strażnikiem, niańką. Do koloru, do wyboru, mnie to obojętnie. Przez najbliższe cztery miesiące postaram się wprowadzić cię częściowo w życie shinobiego, zanim dotrzemy do celu, gdzie dokończysz szkolenie.
Spoglądałem na kobietę niczym na wariatkę, starając się złapać oddech. O czym ona mówi? Jaka akademia? Przecież nie składałem papierów do żadnej szkółki. Tym bardziej do szkółki dla shinobi.
Po chwili przypomniałem sobie pewną historyjkę usłyszaną od pewnego staruszka w stolicy Hi no kuni.
Zaczekaj… Skoro przyszłaś tutaj, by mnie zabrać do jakiejś szkoły, po rzucałaś we mnie kunaiami,  kulami ognia oraz kotem, którego wyczarowałaś nie wiadomo skąd? To był test? -  Jeżeli miałem rację, mała liczba shinobi przestanie mnie dziwić. Moją hipotezę przerwał donośny śmiech.
- Test? Jasne, niech taka będzie oficjalna wersja. Teraz wstawaj, zabieraj potrzebne rzeczy i ruszamy. Nie chcę dłużej przebywać w okolicy „szlachciców”. Niedobrze mi się robi, jak wyczuwam to stężone powietrze bogactwa i wina.  – Ponownie utkwiłem w niej skonsternowany wzrok, nieświadomie unosząc brwi. Przetarłem dłonią osmoloną twarz, czując wszystkie obolałe mięśnie swojego ciała. Krew poplamiła moje wystarczająco brudne ubranie, a skrzepy pokryły cienkie i niezbyt głębokie cięcia, zadane przez ostrza kunoichi.
Męczarnia, wybuchy i rany tylko dlatego, że się nudziła? Ja… Nie mam ochoty o tym myśleć. Im prędzej wyruszymy, tym prędzej pozbędę się jej z mojej głowy, życia i zasięgu wzroku. Chyba sam Kami nie wie, z jak wieloma niestabilnie emocjonalnymi ludźmi przyjdzie mi dzielić kolejne dni swojego życia.

Edit 19.01.2015 -> za zgodą Aiko-sensei'a uzupełniłem prolog, gdyż zapomniałem dodać, w jaki sposób dostał się do akademii...mój błąd

Ostatnio edytowany przez Kimari (2015-01-19 20:28:45)




http://i.imgur.com/9r969Mg.png

Offline

 

#283 2014-12-13 11:00:10

Sensei_Shinsaku

Sensei

Zarejestrowany: 2012-09-15
Posty: 150

Re: Sala #1 - Prolog

   Czytam sobie, czytam i muszę przyznać, że twój prolog okazał się, przynajmniej w moim odczuciu, bardzo przyjemną lekturą. Pomysł z cytatami mnie ujął, zgrabnie wkomponowały się w całość, a nawet dopowiadały to, czego nie dało się wyczytać bezpośrednio z kolejnych zdań.
   O warsztacie językowym nie będę nawet wspominał, bo jest dużo bogatszy niż mój, więc po prostu rozwlekanie się na ten temat byłoby nietaktem. Forma, w jakiej przedstawiłeś losy ojca swojej postaci, zdecydowanie zasłużyła na uwagę. Nie była to kolejna ściana opowieści narratora, opisującego historię rodziny, a zapisane kartki czytanego pamiętnika. Podoba mi się. Tym bardziej, że informacje były odpowiednio dozowane, prowokując mnie (jak to mi się zdarza przy dobrych utworach), by zerknąć niżej i sprawdzić, co będzie dalej. Z dumą jednak muszę przyznać, że udało mi się oprzeć tej pokusie.
   Można by się przyczepić, że nie opisałeś sposobu, w jaki Kimari dostał się do akademii. Uważam jednak, że pozostawienie niedopowiedzianego elementu i zakończenie prologu w swoim stylu jest zdecydowanie trafniejszym rozwiązaniem.
   Nie byłbym obiektywny, gdybym przyznał Ci mniejszą notę. Na dobry początek przygody na forum nagradzam Cię niemal maksymalną ilością 55 punktów. Życzę powodzenia i lekkiego pióra!

Ostatnio edytowany przez Sensei_Shinsaku (2014-12-13 11:10:32)

Offline

 

#284 2014-12-20 18:21:20

Kikotoshi

Zaginiony

Zarejestrowany: 2014-12-15
Posty: 18

Re: Sala #1 - Prolog

Kikotoshi urodził się w 158 roku na małej wyspie leżącej niedaleko na południe od Kraju Wody. Mimo niewielkiej odległości, mało który obywatel krainy ninja zapuszczał się w tamte strony – przede wszystkim dlatego, że nie znajdowało się tam właściwie nic ciekawego czy ważnego, a populacja wysepki była naprawdę nieduża. Większość mieszkańców żyła w jedynej tamtejszej osadzie, podczas gdy reszta wybudowała sobie duże domy z dala od innych. Jednym z takich dworów była siedziba rodziny Kikotoshi’ego.
   

http://media.animevice.com/uploads/1/18405/411974-4_garage_island_large.png



    Mało kto wiedział, że w jej przedstawicielach płynie krew niemal już wymarłego rodu Yuki – działo się tak po pierwsze z powodu, że była to mało znacząca, boczna gałąź klanu, po drugie dlatego, że jej członkowie dawno odeszli od drogi ninja, a po trzecie ze względu na jej odizolowanie od reszty mieszkańców. Poza tamtymi przyczynami, warto zauważyć, że w wyniku zmieszania krwi klanu Yuki z krwią innych rodzin, w tej gałęzi rodu bardzo rzadko rodziły się osoby z Hyōtonem, kekkei-genkai klanu. Kikotoshi był właśnie takim dzieckiem, w którym odkryto bliską wymarciu zdolność. Dokonał tego w 159 roku stary przyjaciel rodziny, Sēji hyōzan, „Mędrzec Lodowych gór”, jak zwali go mieszkańcy wyspy.

***



    Przez pięć lat Mędrzec szukał wyjaśnienia, dlaczego, mimo braku kekkei-genkai od trzech pokoleń, nagle objawiło się ono w nowo narodzonym chłopcu. W końcu poddał się, uznając, że miało to coś wspólnego z momentem narodzin dziecka – Kikotoshi urodził się dokładnie w momencie, gdy słońce znikło za horyzontem. Ostatecznie postanowił rozpocząć badania tego intrygującego zjawiska, lecz przeszkodziło mu w tym wydarzenie, na które nie miał wpływu.


    Pewnego dnia, gdy Mędrzec udał się do domu rodziny Kikotoshi’ego, ujrzawszy dym, od razu wiedział, że stało się coś złego. Zamiast dużego, ozdobnego dworu znalazł tam jedynie dogasające zgliszcza. Zaskoczony mężczyzna szybko zaczął znowu trzeźwo myśleć i wbiegł na teren pożaru, by się upewnić, czy ktoś nie przeżył. Nie znalazł nikogo poza Kikotoshim.

http://www.rhinoden.com/wp-content/uploads/2012/05/housefire-300x225.jpg



    Mędrzec, uznawszy, że nie ma już powodu, by zostawać na wyspie, wyruszył z sześcioletnim dzieckiem w podróż w poszukiwaniu odpowiedzi. Tułali się po świecie przez cztery lata, a Mędrzec powoli stawał się senseiem chłopca. Uczył go czytania i pisania, trenował jego ciało i rozwijał umysł. Kikotoshi kochał go jak ojca, którego utracił.


    Starzec uczył przyszłego ninja widząc, że ma wrodzony talent do Fuuinjutsu i postanowił nauczyć go podstawowych technik pieczętujących. Niestety, nie zdążył wprowadzić swojego zamiaru w życie, gdyż wreszcie wpadli na ślad tajemniczego zabójcy rodu chłopca. W Kraju Wody spotkali człowieka, który twierdził, że niegdyś mieszkał na wyspie będącej domem dwójki podróżnych. Widział tamtego mordercę i to z jego powodu uciekł z rodziną do krainy ninja lękając się o życie swoje i bliskich. Jedynym co zapamiętał o wyglądzie postaci było to, że „miał czerwone oczy. Takie oczy jak członkowie klanu Uchiha”.

http://th03.deviantart.net/fs71/200H/i/2013/273/6/f/sharingan__dark_version__by_inragedraws-d6on5r5.jpg



Następnego dnia Mędrzec wraz z Kikotoshim udał się w poszukiwanie tajemniczego zabójcy. Wieczorem zmarł z powodu nagłego zawału serca. Przerażony chłopiec zaczął biec przed siebie, aż wpadł na osobę, którą skądś znał. Był to jego ojciec.

***



    Radość ich obydwu była wielka, gdyż oboje sądzili że drugi nie żyje. Jak się okazało, cała rodzina poza najmłodszym jej członkiem zdołała uciec do Kraju Wody. Niestety, Kikotoshi nie miał okazji spotkać reszty swoich krewnych, gdyż jego matka zmarła z powodu choroby, a wuj, ciotka i kuzyni udali się w świat, by znaleźć nowe miejsce do życia. Ojciec chłopca zatrzymał się u swojego przyjaciela, a po jego śmierci odziedziczył jego dom. Po swym spotkaniu, syn i jego rodzic pochowali Mędrca. Później chłopiec zamieszkał z ostatnim nie-zaginionym członkiem swej rodziny i dalej trenował się na ninja choć, niestety, jego ojciec nie mógł odpowiednio go wyszkolić zważając na fakt, że sam nigdy nie był ninja. Od tamtej pory, celem Kikotoshi’ego stało się odnalezienie reszty rodziny i stopniowo przestawał się przejmować nieznanym „mordercą”. Wielką pomocą w osiągnięciu jego celów byłoby prawdziwe szkolenie ninja, nad którym chłopiec zastanawiał się od ponad roku. W końcu zdecydował się, pożegnał ojca i wyruszył w poszukiwanie wiedzy i umiejętności.

https://i.ytimg.com/vi/O9EEfP4uCH8/mqdefault.jpg



***



    Jedną z rzeczy, których Kikotoshi nauczył się od Mędrca był jego sposób treningu – podczas gdy reszta początkujących ninja uczy się poprzez fizyczną interakcję z otaczającym ich światem, młody członek klanu Yuki od czasu do czasu przerywa ćwiczenia, wyciszając się i zaglądając w głąb swojego umysłu. Widzi wtedy oczyma wyobraźni stworzony przez siebie teren ze stojącym na środku Mędrcem, który przekazuje mu różne nauki i pouczenia. Zważywszy jednak na to, że to wszystko dzieje się tylko w jego głowie, Mędrzec może mu powiedzieć tylko to co Kikotoshi sam wie, lub wie, ale o tym zapomniał. Jest to tylko obraz jego podświadomości, przez co taki trening nie jest bardziej efektywny od zwykłego, a jedynie pomaga uspokoić myśli (co Kikotoshi mógłby też osiągnąć po prostu wyciszając się). Mimo to, chłopakowi pozostały przyzwyczajenia z dzieciństwa i dalej trenuje w ten sposób


http://media.giphy.com/media/Fh3ezinVpi4yk/giphy.gif

Offline

 

#285 2014-12-20 23:08:03

Sensei_Shinsaku

Sensei

Zarejestrowany: 2012-09-15
Posty: 150

Re: Sala #1 - Prolog

Aż muszę odsapnąć po przeczytaniu tego skrawka historii twojej postaci, jakim mnie uraczyłeś. Szczerze powiedziawszy, dotarłszy do połowy opisu, przeraziłem się. Wizja pożaru, zabitej rodziny, w której giną wszyscy poza głównym bohaterem i późniejszej zemsty skutecznie zniechęcała do kontynuowania lektury. Cieszę się jednak, że zdecydowałem brnąć naprzód, by poznać dalsze losy chłopca z wymierającego klanu.
   Chociaż wybroniłeś swoją opowieść, nie mogę niestety powiedzieć, by porwała mnie ona jakoś specjalnie. Opisy nie były zbyt bogate, może ze względu na dość dużą liczbę faktów, jakie chciałeś przekazać. Wówczas może rzeczywiście dokładniejsze ukazanie świata zamęczyłoby mnie, w tym wypadku przedstawiciela czytelników. Nie mogę się jednak pozbyć wrażenia, że dużo więcej mogłeś wycisnąć z tej historii, choćby poprzez wprowadzenie dialogów lub wystukanie czegoś więcej, niż podanie przyczyny śmierci kolejnych osób.
   Warto jednak zwrócić uwagę na pozytywne strony twojego dzieła. Zdecydowany plus za wyprowadzenie mnie z krainy rozpaczy, pełnej pomysłów żywcem ściągniętych ze skórą Sasuke. Co więcej, do gustu przypadł mi przede wszystkim ostatni fragment, w którym opisałeś coś bardziej personalnego, co dotyczy twojej postaci. Wszystko więc wskazuje na to, że rozbudziłeś we mnie chęć dowiedzenia się czegoś więcej o twoim Yukim, czego Ci serdecznie gratuluję.
   Twoje wysiłki oceniam, mam nadzieję, że obiektywnie, na 41 punktów, które możesz rozdysponować w kolejnej sali. Życzę powodzenia, udanej rozrywki i lekkiego pióra!

Offline

 

#286 2014-12-23 16:16:18

 Ikkyo

Klan Uchiha http://i.imgur.com/fGrX3h1.png

52378630
Zarejestrowany: 2014-12-20
Posty: 606
Klan/Organizacja: Uchiha
KG/Umiejętność: Sharingan
Ranga: Lider klanu
Płeć: Mężczyzna
Wiek: 20 lat
WWW

Re: Sala #1 - Prolog

     Początki historii Ikkyo sięgają jeszcze okresu sprzed jego narodzin. To tylko dwa lata, jednak wywarły one znaczącą zmianę w życiu młodego Uchihy. Jego dziadek, Utoshi, był bardzo znanym ninja wśród swojego pokolenia. Nie można jednak powiedzieć, że był najsilniejszy. Głównie z powodu, iż jego rówieśnikiem był sam Masaru Uchiha, największy spośród czerwonookich. Ci dwaj skrytobójcy znali siebie, nawet bardzo dobrze. Zdarzyło im się kilkukrotnie walczyć przeciwko Senju w trakcie I Wielkiej Wojny Ninja, co wpłynęło pozytywnie na ich stosunki. Nic dziwnego, że gdy Masaru zbierał oddział mający zaatakować Chikai, Utoshi był pierwszym ochotnikiem. Założenie było proste – zniszczyć odwiecznych rywali klanu, szczególnie Katsuro Senju, osobnika równie znanego, co lidera czerwonookich. Poza wywiadami, sabotażem, trzeba było stoczyć bitwę. Nie było wątpliwości, kto pokieruje głównymi siłami wśród klanu Uchiha, jednak zastanawiano się, kto miałby przewodzić lewej chorągwi. Była to jednostka elitarna, mająca w herbie szarańczę. Jak łatwo się domyśleć, nie przez przypadek. Lewa chorągiew zwykle wkraczała po rozpoczęciu bitwy, aby zniszczyć formację wroga i zmusić do ustąpienia z pola. Wtedy inne siły rozgramiały wroga bez większych przeszkód. W przeddzień największej bitwy owej kampanii, Masaru spotkał się z Utoshim i mianował go zwierzchnikiem tej formacji.
     Nadszedł dzień bitwy. Do pewnego momentu wszystko przebiegało zgodnie z planem Masaru. Utoshi wystartował w odpowiednim momencie, natarł wręcz idealnie. Niestety, pojawiło się tutaj jedno „ale”. Senju byli przygotowani na ten atak. Co gorsza, ich obroną dowodził znakomity Tamoshi, geniusz strategii. Starcia między oddziałami specjalnymi obu rodzin trwały długo. Po stronie jednej i drugiej pojawiły się ofiary. Zarówno użytkownicy Mokutona, jak i czerwonoocy stracili kwiat swoich oddziałów i trudno było rzec, kto wygrywa starcie odbywające się nieopodal głównego pola bitwy. Pojedynki ciągnęły się tak długo, aż w końcu pozostało jedynie po przedstawicielu wrogich rodów. Tamoshi Senju i Utoshi Uchiha. Starcie między nimi może nie było tak legendarne, jak te odbywane przez ich liderów, lecz zostało uznane za jedną z najciekawszych potyczek między tymi klanami. Zazwyczaj z pojedynku wychodzi jeden zwycięzca. Tak było i tym razem. Tytuł poległego należy do dziadka Ikkyo.
     Kolejne wydarzenia mają niebanalny wpływ na historię, którą tutaj opisuję. Po zakończeniu działań wojennych radą klanu Uchiha wstrząsnęła wiadomość, którą otrzymali od syna Utoshiego. Akihito, sprawny ninja, pewny siebie, zawsze wierny i oddany rodowi czerwonookich, postanowił odejść. W długim wypowiedzeniu jako powód można było uznać śmierć jego ojca. Chociaż klan starał się wspierać rodzinę, syn poległego nie potrafił pogodzić się z pustką, która zaczęła go ogarniać w coraz większym stopniu. Porzucił bliskich, przyjaciół, oblubienicę, a następnie zbudował łódź i odpłynął. Do Ronin no Kuni. Tam zbudował dom, poślubił jakąś kobietę, a następnie zmienił profesję. Został miejscowym lekarzem. Ponieważ znał sztukę medyczną w stopniu zadowalającym, mógł ułatwiać życie miejscowym. Nie powinno się ukrywać faktu, iż człowiek ten zaprzestał używania NinJutsu, w tym leczniczych. Z tego powodu łatwo stwierdzić, że klinika mężczyzny to erzac tego co umiał, zanim odszedł z klanu. Wbrew temu, życie rodziców Ikkyo nie wyglądało źle. Było ich stać na produkty codziennej potrzeby, mieli pewne oszczędności. Nie mili wielkich celów, pragnień, toteż nie musieli wydawać pieniędzy. W roku 153. Akihito otrzymał prezent od swojej żony. Urodziła mu syna.
     Ikkyo przyszedł na świat po krótkim porodzie. Wszystko przebiegło zgodnie z planem, być może dzięki obecności jej męża podczas rodzenia. Dziecko odziedziczyło łagodne rysy twarzy po matce, zaś po ojcu czarne włosy i oczy. Rodzice byli zachwyceni. Oto ich pierwszy krok w ustabilizowanie życia. Musieli tylko wychować dziecko, wpoić mu odpowiednie zasady, a dalej on znalazłby pracę, żonę…  Z pozoru proste, jednak w praktyce nie do końca.
     Pierwsze lata Uchihy minęły spokojnie. Zajmowała się nim matka, ojciec zabawiał go wieczorami. Dziecko rozwijało się w dobrym tempie. Nie można było nazwać go geniuszem, jednak był wyjątkowo sprytny i potrafił naginać rzeczywistość dla swoich potrzeb. Poza tym, bardzo lubił czytać i, co gorsza, bić się. Ikkyo po osiągnięciu wieku ośmiu lat lubił siłować się z kolegami. Ich „walki” nie polegały na czynieniu krzywdy, lecz okazaniu kto jest sprawniejszy, wzmocnieniu współzawodnictwa i zaciętości konkurencji. Mały Uchiha wiódł prym wśród swoich rówieśników, co bardzo smuciło jego ojca. Jednak prawdziwym frasunkiem stały się siniaki. Wiadome, iż nie da się pozostać nietkniętym podczas zapasów z równym sobie. Niestety, rodzice nie rozumieli dziecka i zabronili mu rozwijania się fizycznie. Dziecko, choć małe, wiedziało co sprawia mu radość. Poza tym, nikt nie chciałby rezygnować z czegoś, w czym jest się dobrym. Łatwo więc się domyśleć, że Ikkyo kontynuował swoje wybryki. W końcu Akihito nie wytrzymał. Ponieważ był pacyfistą, nie sprał dziecka na kwaśne jabłko, lecz wysłał go na strych i zamknął tam na kilka godzin. Karą dla dziecka miało być spędzenie nocy w samotności. Początkowo ta reprymenda zadziałała, Ikkyo zaprzestał bójek. Niestety, po pewnym czasie okazje same nachodziły młodzieńca. A to jakiś frant skubnął mu zabawkę, a to ktoś pierwszy zaczął. Świat chłopców uznaje przemoc w pewnym stopniu, Ikkyo czuł się więc akceptowany, szczególnie, że jego koledzy szanowali te „zmagania”. Pobyty na poddaszu stały się więc normą dla Uchihy. Z czasem nawet przestał obawiać się mroku. Znalazł też sposób na nudę – zabierał ze sobą świece i krzesiwo. Dzięki temu mógł przeszukiwać strych i czytać kroniki rodziny mamy, oglądać stare obrazy, dokumenty.
     Lata mijały, a życie niespecjalnie się zmieniało. Kłótnie ojca i syna nabierały coraz większego wymiaru. Handryczyli się o mało ważne tematy, raz chodziło o różnicę poglądów, raz o zachowanie Ikkyo. Uchiha sprawiał pewne problemy wychowawcze. Choć był oczytany, inteligentny i towarzyski, ciągle spotykał się ze starymi kolegami. Ich niewinne zabawy przybierały na wadze. Pobicie kolegi, ucieczka od domowych obowiązków, szlajanie się po terenach Ronin no Kuni, pierwsze przygody z alkoholem… Ikkyo miał szesnaście lat. Nie był idealnym dzieckiem, największą jego przywarą było mówienie ojcu, że nie chce być taki jak on. Chłopak miał zupełnie inny plan na życie. Pragnął zostać żołnierzem w armii jednego z Lordów Feudalnych. Gdyby tylko jego ojciec opłacił mu pobyt w szkole oficerskiej, czekałaby na niego świetlana przyszłość. Oczywiście zdanie Akihito na ten temat było odmienne. Ojciec tłumaczył dziecku, że zarabianie na przemocy i wojaczce nie jest szlachetnym rzemiosłem. Wiadome było jak zareaguje Ikkyo. Nazwał swojego ojca harpagonem i opuścił domostwo na kilka godzin. Kiedy powrócił, Akihito siłą zawlekł go na strych, gdyż młodzieniec stawiał opór. Tym razem chłopak miał spędzić na poddaszu nie noc, kilka dni, czy miesiąc. Miał tam mieszkać cały kwartał...
     Sztubacka postawa Ikkyo była stała. Chłopak nie zmieniał swojej opinii o ojcu, ani o wojaczce jako źródle zajęcia. Twierdził, że jako oficer nie byłby specjalnie narażony na niebezpieczeństwo, a dostawałby godny żołd nawet w czasach pokoju. Akihito widywał się tylko z synem podczas pory wydawania posiłków. Ojciec przynosił je synowi i upewniał się czy jest zdrowy. Zachowywał przy tym analgetyczną postawę i nie zwracał uwagę na impertynencję chłopaka. Wszelakie obelgi, obrazy, dąsania czy fukania ze strony Ikkyo były niezauważalne. Młodzieniec po pewnym czasie zrezygnował z podobnych zachowań – skupił się na przeszukiwaniu strychu. Dzięki wyrozumiałości matki dostał garść świec i krzesiwo. Uchiha ponownie mógł czytać stare książki, dokumenty i manuskrypty. W pewnym czasie chłopak doszedł do wniosku, że to mało możliwe, aby przeciętna rodzina posiadała tyle dokumentów. W końcu w tych czasach nie każdy umiał pisać i czytać, a co dopiero przelewał swoje myśli na papier. Ikkyo wiedział, że Akihito przypłynął z zachodu. Zaczął podejrzewać ojca o to, iż był wojskowym medykiem. To tłumaczyłoby jego wstręt do żołnierzy i ilość zwojów na strychu.
     Największym szokiem dla młodzieńca, było znalezienie biografii ninjy. Ikkyo znalazł zakurzony wolumin za stertą medycznych opisów, które go najzwyczajniej w świecie nudziły. Uchiha nie wiedział co opis życia jakiegoś skrytobójcy robi w jego domu, lecz wydał mu się po prostu ciekawy. Bohaterem, czyli opisywanym ninją był Utoshi, jeden z dowódców podczas wojny klanów Uchiha i Senju. Człowiek ten miał pod komendą specjalną jednostkę „Szarańcza”, którą wykorzystał do oflankowania wojsk obrońców. Na jego nieszczęście, zginął przy tym zabiegu. Książka porwała Ikkyo, tak iż czytając uosabiał siebie z głównym bohaterem. W utworze zapisano wiele myśli, cytatów i najważniejszych dokonań Uchihy.
     Lektura zajmowała młodzieńca przez godziny. Nie interesował się światem zewnętrznym. Pewnego razu podczas podawania posiłku, Akihito poinformował go, że za parę dni w ich domu pojawi się babcia chłopaka. Ikkyo przyjął tę informację najzwyczajniej w świecie, a do tej pory widział matkę jego ojca cztery razy przez szesnaście lat życia. Jednak młodzieniec prędko zdał sobie sprawę z tego, że oznacza to amnestię. Zostanie wypuszczony na kilka dni ze swojego „więzienia”. Dzięki temu będzie mógł spędzić czas na dworze, pomagać rodzinie, a babka pomyśli, że nie ma tutaj żadnych problemów. Tak miało być…
     W rzeczywistości przyjazd starej kobiety jeszcze bardziej skomplikował relacje w rodzinie. Jednak zanim do tego doszło, ojciec i syn pogodzili się, spędzili razem kilka godzin na rozmowach o przyszłości, aż w końcu Akihito stwierdził, że zastanowi się nad posłaniem chłopaka do szkoły oficerskiej. Ikkyo nie posiadał się z radości. Przez całą wizytę babci zachowywał się godnie i porządnie. Mimo propozycji innych mieszkańców okolicy, nie uczęszczał na hulanki czy inne swawole. Zamiast tego spędzał czas aktywnie ćwicząc. Poza tym pomagał w domu, tudzież czytał książkę o Utoshim. Fascynacja o ninjy nie zmalała, a chłopak tak mocno skupiał się na czytaniu, że przed uroczystą kolacją,  po której babka Ikkyo miała wrócić do swojej ojczyzny, młodzieniec skierował się do swojego pokoju i wziął za czytanie. Zostało mu wtedy kilka ostatnich stron. Dotyczyły one śmierci bohatera, pochowania go, uczczenia i… Było coś więcej. Epilog, spisany przez syna ninjy. Charakter pisma wydawał się znajomy dla młodzieńca, lecz pochłonięty treścią nie zaprzątał sobie nim głowy. Tylko do momentu, w którym przeczytał ostatni akapit. Brzmiał on mniej więcej tak: „Opuszczam Hidari, nie wytrzymam w tej krainie. Porzucam NinJutsu i sztukę ninja, osiedlę się gdzieś daleko, najlepiej wśród Wyrzutków, albo prostego ludu. Rozdział skrytobójców w naszej rodzinie będzie zamknięty. Dopilnuję tego. Akihito Uchiha, syn wielkiego bohatera Utoshiego”. Łatwo się domyśleć, jak te słowa wpłynęły na Ikkyo. On powinien zostać ninja! Kontynuować zawód dziada i ojca! Dlaczego Akihito podjął taką decyzję? Czemu opuścił Hidari? Myślał o sobie, a nie o swoim synu, jeszcze nienarodzonym!
     Nabuzowany młodzieniec pobiegł do salonu, gdzie był już zastawiony stół, jego rodzice i babka. Początkowo wszyscy myśleli, że to jakiś wybryk ze strony Ikkyo, jednak ten nie chciał siadać, tylko stał i łypał na swojego ojca. W pewnym momencie Akihito dostrzegł książkę w ręku syna. Nie był pewien czy to ona, lecz zaraz miał się przekonać odnośnie jej treści. Młodzieniec otworzył ostatnią stronę i przeczytał akapit dotyczący jego dziedzictwa i pokrewieństwa z Utoshim. Ikkyo i Akihito reagowali tak samo – obaj byli bladzi, zaciskali pięści i wyglądali jakby szykowali się do ataku. Młodzieniec cisną książką w ojca z niespodziewaną prędkością, jednak ten spokojnie ją złapał i odłożył na stół. Mężczyźni zaczęli na siebie krzyczeć, matka chłopaka patrzyła przerażona, natomiast babka Ikkyo zareagowała natychmiastowo. Skoczyła do swojego wnuka i unieszkodliwiła go kilkoma celnymi uderzeniami w punkty witalne. To samo zrobiła z synem, który najwidoczniej nie spodziewał się ataku ze strony matki, albo nie chciał podnosić ręki na staruszkę. Po chwili Akihito i Ikkyo podnieśli się, łypiąc na siebie i oczekując najgorszego. Najstarsza kobieta przyprowadziła ich do porządku poprzez podniesienie głosu. Stwierdziła, iż ma dosyć tego domu i go opuszcza. Nie poprzestała jednak na tym i orzekła, że Ikkyo ma prawo decydować o swojej przyszłości. Nie nadawał się na lekarza, rzemieślnika, urzędnika czy nawet żołnierza. Mógł być tylko ninja. Jeżeli chciałby tego, staruszka zaoferowała mu przeniesienie do Szkoły Ninja. Tam miałby rozpocząć naukę rzemiosła skrytobójcy. Młodzieniec nie zastanawiając się długo orzekł, iż woli ten zawód niż jakikolwiek inny. Chwilkę potem Akihito powiedział, że ma wybór odejścia z tego domu, ale nie będzie już miał możliwości powrotu. Jeżeli wyruszy, to nikt go tutaj nie przyjmie. Choć był feblikiem matki, ojciec zachował nieugiętą postawę. Niepewny żywot ninjy tułającego się po świecie, albo stabilny w Ronin no Kuni. Ikkyo potwierdził swoją decyzję i opuścił dom bez słowa pożegnania.
     Kilkanaście godzin później Uchiha obudził się za bramą szkoły, do której miał uczęszczać. Jedyne co przy sobie miał, to list od babki i herb „Szarańczy”. Poza tym, wreszcie był świadomy. Wiedział, że nazwisko Uchiha to coś więcej niż nazwa własna. To zalecenie, skierowanie, a nawet obowiązek kroczenia ścieżką skrytobójcy…

Offline

 

#287 2014-12-23 17:25:48

Sensei_Shinsaku

Sensei

Zarejestrowany: 2012-09-15
Posty: 150

Re: Sala #1 - Prolog

Prolog jak najbardziej udany. Nie będę roztkliwiał się nad masą zalet, z których istnienia na pewno zdajesz sobie sprawę. Rozumiesz, czas przedświąteczny i zadań więcej, niż czasu... Zwrócę jednak uwagę na coś, co mnie mocno zirytowało.
   Jak mogłeś mi to zrobić? Wspaniały opis i odwołanie do fabuły forum, zgrabnie poprowadzona historia, aż docieramy do momentu, kiedy babcia zjawia się w ich domu. Nie wiem, może to tylko moje zdanie, ale przedostatni akapit w moim odczuciu psuje całość opowieści, nad którą z pewnością musiałeś trochę posiedzieć. Obraz staruszki atakującej swoich bliskich wydaje mi się śmieszny, a cała akcja z resztą rodziny nie tyle naciągana, co śmiesznie przedstawiona.
   Gdyby wyciąć ten fragment i zastąpić go innym, byłbym niemal wniebowzięty. A że nie byłbym sobą, gdybym się do czegoś nie przyczepił, przyznaję Ci 56 punktów do rozdysponowania w sali numer dwa. Lekkiego pióra i przyjemnej rozgrywki!

Offline

 

#288 2014-12-30 00:37:15

 Misaki

Zaginiony

484442857
Zarejestrowany: 2014-11-16
Posty: 23
Klan/Organizacja: Senju
KG/Umiejętność: Mokuton
Ranga: Członkini Klanu
Płeć: Kobieta

Re: Sala #1 - Prolog

Tylko tutaj dodatkowa dawka dramaturgii!

Wszystkim od początku wpaja się nienawiść do przeciwników. Wielu szkoli się na maszyny bojowe, mające na celu eksterminację członków drugiego klanu. Pomimo tego, że większość z nich nie doświadcza żadnego urazu ze  strony przeciwnej, pałają nienawiścią zanim się jeszcze spotkają. Ilu tak naprawdę miało okazję odbyć rozmowę z oponentem, poznać go, jego historię czy cel obecności w danej lokacji, zanim się zetrą? Niewielu. Szał krwi odbiera zdolność myślenia. Czy gdyby dogłębnie się zastanowili, znaleźliby odpowiedź na pytanie "dlaczego to robią?" inną, niż to, że im to nakazali? Wiadomym jest, że wielu straciło członków rodziny przez różnych członków drugiego klanu, lecz czy bezpośrednio przez osobę, którą chcą zabić? Przecież nie każdy musi być taki, jak bezmyślne maszyny, które cieszy widok krwi nie płynącej z ich żył. Wojna nigdy nie przynosi niczego dobrego. Śmierć nigdy nie jest dobra. Nawet, jeżeli czyjaś śmierć zapobiega twojej. Możesz żyć z poczuciem winy, że zabiłeś bez powodu? W takim razie jesteś jak inni.



Nikt tak naprawdę nie chce walczyć. Niestety, wojna dosięga każdego. Nikt nie może tego uniknąć. Misaki także się o tym przekonała.

   Wychowała się w kompletnej rodzinie. Jej matka była zwykłą gosposią, która rzadko wystawiała nos poza wioskę, a większość czasu spędzała na zajmowaniu się domem i opieką młodszymi dziećmi. Można powiedzieć, że wkład w jej wychowanie miał głównie drugi rodzic. Ojciec jej, bo o nim mowa, wykonywał ambitniejszą pracę, jako shinobi. Ze względu na swój zawód, musiał brać udział w wojnie przeciwko klanowi Uchiha. Od zawsze twierdził, że jedyną drogą do pokoju jest pozbycie się wszystkich posiadaczy Sharingana. Dziewczynka nigdy nie podzielała jego zdania, wręcz przeciwnie. Zawsze powtarzała mu, że źle czynią zabijając, jednak kto posłuchałby dziecka? Tata Misaki rzadko działał w terenie. Nigdy nie było mu dane stoczyć walki z kimś, kogo tak bardzo nienawidził. Jego jedynym zadaniem było stacjonowanie w pobliskich wsiach i wioskach. Często nie było go w domu przez kilka dni. Wtedy dziewczyna miała czas na zabawę w pobliskim lesie. Większość czasu spędzała tam sama, ponieważ inne dzieci nie były tam puszczane bez opieki rodziców, a nią nikt się nie interesował. Pomimo tego nigdy nie nudziła się będąc sama ze sobą. Biegała i wspinała się po drzewach, pływała w niewielkim jeziorku bądź obserwowała niewielkie, leśne zwierzęta. Nie wydawało jej się to nudne. Pewnego razu natknęła się na niespodziewane zjawisko.
   Z krótkiej drzemki na gałęzi drzewa wyrwał ją cichy jęk. Nie brzmiał jak odgłos wydawany przez jakiekolwiek znane jej zwierzę. Od razu poszła to sprawdzić. Przedarła się przez kilka warstw gąszczu gdy nagle jej oczom ukazała się leżąca na ziemi postać. Człowiek leżący na wznak okazał się chłopcem w podobnym jej wieku. Wokół niego rozlewała się niewielka plama krwi. Nim jednak udzieliła mu pomocy, zauważyła, że na jego czarnym kimono widnieje czerwono-biały wachlarz. Rozpoznała herb rodu, przed którym tak bardzo ostrzegał ją ojciec. Wiedziała jednak, że nie powinna pozostawić obcego na pastwę losu. Nie tutaj, gdzie może roić się od Senju, gotowych zabić go bez powodu. Pomyślała, że może być takim sam jak on. Udało jej się go wybudzić. Szybko wróciła do wioski po opatrunek, którym osłoniła ranę. Chłopiec przedstawił się jako Jinji. Opowiedział jej o tym, jak razem z kilkoma starszymi rangą ninja został wysłany na patrol, kiedy nagle zostali zaatakowani przez innych, kontrolujących drewno. Nie zrobił jednak niczego złego, za co mogliby chcieć go zabić. Udało mu się uciec. Nie chciał z nimi walczyć. Tak jak Misaki twierdził, że cała wojna nie ma sensu. Zdradził jej też, że jego marzeniem jest zostać przywódcą swojego Klanu i zaprowadzić pokój. Opisywał malownicze krajobrazy Hidari - krainy, z której pochodził. Nie chciał, aby została zniszczona przez ludzi. Razem spędzili resztę dnia na rozmowie. W końcu zaczęło się ściemniać. Jinji postanowił pod osłoną nocy wrócić do siebie. Nie chcieli się jednak rozstawać. Postanowili, że będę się tutaj spotykać. Tak też się działo. Ich przyjaźń rozkwitała przez cztery lata. Jednakże, jak długo można ukrywać taką znajomość w tajemnicy?
   Pewnego dnia, gdy odpoczywali nad rzeką, zaczęło się dla Misaki istne piekło. W zupełnej ciszy obserwowali płynącą wodę, opierając się o siebie. Wtedy coś za nimi wybuchło. Ujrzeli tylko spory kłąb dymu i wyłaniający się z niego cień. Postać, która go rzucała szybko skoczyła na przyjaciela dziewczyny, przygważdżając go do ziemi. Był znacznie słabszy, nie mógł się wyrwać. Zdążył tylko wyciągnąć kunai’a, którego zaraz mu wytrącono. Napastnik wyciągnął krótki miecz z pochwy na plecach i uniósł go nad siebie.
- Twoje ukrywanie chakry zawiodło, śmieciu! Nikt nie będzie nas szpiegował - powiedział napastnik
Misaki próbowała przerwać walkę. Złapała starszego Senju za rękę, jednak była zbyt słaba, by go odciągnąć. Uderzenie w twarz powaliło ją na ziemię.
- Z przyjemnością cię potnę, czerwonooka szumowino! - krzyknął, przygotowując się do cięcia.
Nim zdążył zadać cios, jego ramię zostało przebite kunaiem. Dziewczyna zaatakowała członka własnego klanu, próbując ocalić przyjaciela. Ten szybkim ruchem, wykorzystując chwilę nieuwagi wyrwał się z pod przeciwnika. Mężczyzna, który jeszcze chwilę wcześniej miał wielką przewagę, był w niemałych tarapatach. Jednakże przerastał ich doświadczeniem. Sprawną ręką podniósł swój miecz. Próbował pchnąć nim Misaki, jednak Jinji sam przyjął ten cios. Zasłonił ją własnym ciałem. Mimo, że uciekało z niego życie, postanowił się nie poddawać. Jego dłonie były już złożone w pieczęć. Ostatnim wydechem spopielił Senju, po czym padł wycieńczony.
Nie mogła tego znieść. Upadła na kolana i zaczęła rozpaczliwie krzyczeć, uderzając pięściami o ziemię. Chwilę później pojawiło się więcej ninja. Starali się ją uspokoić i wydobyć informacje, co się tutaj wydarzyło, jednak nie przestawała płakać. Nim doprowadzono ją do normalnego stanu minęły dwa dni. W tym czasie zdążyła już wymyślić historię, którą opowiedziała innym. O tym, jak razem ze starszym Senju próbowali pokonać Uchihę, jednak jej towarzysz poległ. Ona sama została okrzyknięta bohaterką. Nie mogła jednak pozostać w tym miejscu. Przekonała ojca, by wysłał ją do Szkoły Ninja. Przekonany, że chce pójść w jego ślady, zgodził się.
Utrata najbliższej osoby była dla młodej dziewczyny, której nigdy nie dosięgnęło nieszczęście, czymś okropnym. Przyrzekła sobie, że nie pozwoli, by śmierć jej przyjaciela poszła na marne. Mógł przecież wiele osiągnąć. Kiedy go słuchała, wizja pokoju była dla niej rzeczywista. Postanowiła, że będzie kontynuowała jego marzenie.

Ostatnio edytowany przez Misaki (2014-12-31 00:54:56)

Offline

 

#289 2014-12-30 01:13:33

Sensei_Akio

Sensei

Zarejestrowany: 2012-11-02
Posty: 192

Re: Sala #1 - Prolog

Zdajesz sobie sprawę, że tak napisany prolog może wiązać się z poważnymi konsekwencjami fabularnymi, klan Senju z pewnością przeprowadzi śledztwo w której staniesz się jedną z podejrzanych. Po za tym serio matka była gosposią czyli zajmowała się domem i dziećmi, ale dal misaki nie znalazła chwili i nie obchodziło jej gdzie była? To wymaga większego rozpisania. Nie wspominając o rannym Senju w okolicach wioski, nie realne, każdy ale to każdy sensor Senju powinien się orientować w pokładach chakry jakie posiadają Uchihy, dlatego jakoś wydaje mi się to nie realne. Bratobójcza walka też wymaga lepszego opisu, bo sorry ktoś bez przeszkolenia ninja, ba nawet zainteresowania w tej dziedzinie zabija wyszkolonego zabójce ja jakoś tego nie kupuje. Mogę Ci za prolog przyznać 30 punktów, bo mimo wszystko był oryginalny i zarys historii ciekawy. Chyba że zdecydujesz się na poprawę.
Edit Trochę poprawione nadal naciągane i nie jestem do końca zadowolony, ale może to przez późną porę, 40 punktów.

Ostatnio edytowany przez Sensei_Akio (2014-12-31 01:27:59)

Offline

 

#290 2014-12-30 17:11:59

Dai

Zaginiony

52472030
Zarejestrowany: 2014-12-30
Posty: 53
Klan/Organizacja: Kuran-Sen/Samotnicy
KG/Umiejętność: Fumetsu
Ranga: Członek klanu
Płeć: Mężczyzna
Wiek: 160r (9 lat)

Re: Sala #1 - Prolog

"Being rich is not about how much we have, but how much we give."



------------



         Rok 160.
    Pewna rodzina, żyjąca sobie swoim spokojnym trybem, czekała z niecierpliwością ostatnie dni na narodziny swojego dziecka. Nie wiedzieli nawet, jakiej płci pociechą obdarzy ich los, co jeszcze bardziej potęgowało napięcie, jakie każdy z dwojga rodziców odczuwał. Gdy tylko dziecko przyszło na świat, rodzice powiadomili wszystkich swoich znajomych i zaczęli świętowanie. Postanowili, iż ich syn będzie nosił imię Daisuke. Wszyscy goście byli zachwyceni, jak malutki chłopiec przyglądał się każdemu z nich. Nawet nie płakał, mimo takiego tłumu, co było dość niespotykane u malutkich dzieci. Z początku młodzi rodzice martwili się, że dziecko jest chore, lecz po jakimś czasie przywykli do tego, że mają dość spokojne dziecko.
         Rok 164.
    Mały Daisuke już w wieku czterech lat okazywał duże zainteresowanie arsenałem broni swojego ojca. Cały czas dopytywał do czego służą poszczególne narzędzia, znajdujące się w schowkach, plecaku, torbach i wszelakich kryjówkach mężczyzny. Rodzice już wtedy wiedzieli, że ich syn będzie chciał pójść w ich ślady i zostać shinobi. Zaczynali się jednak nieco martwić o ścieżkę, jaką ich dziecko wybierze. Nie chcieli, by ryzykował tak, jak oni. Rodzicielska troska czasem brała nad nimi górę, co objawiało się częstymi zmianami tematu, gdy rozmowa schodziła na walki, wojny i temu podobne rzeczy. Młody chłopak denerwował się za każdym razem, gdy dochodziło do takiej sytuacji.
    Największa złość wywołana unikaniem odpowiedzi na jego pytanie prawie doprowadziła do zdemolowania całego domu. Wtedy też po raz pierwszy padło z ust młodego chłopca słowo "zabiję". Miał wtedy skończone cztery lata. Kei i Kimiko wtedy zrozumieli, że muszą coś zrobić, by dziecko nie weszło na tę samą drogę, co oni.
         Rok 165.
    Nadszedł rok 165. Wszystko toczyło się jak zwykle. Trochę humorów syna stało się codziennością, ojciec i matka przywykli do tego. Nauczyli się też reagować tak, aby nie denerwować syna. Zamiast zmieniać temat rozmowy, udzielali jak najbardziej politycznych odpowiedzi, by dziecko nie oswajało się z zabijaniem ludzi. Czasem trudno było im znaleźć odpowiedź na pytania, które syn zadawał, lecz jako rodzice zawsze znaleźli najbardziej optymalne wyjście z sytuacji.
    Wszystko skomplikowało się, gdy Kraj Ognia napadł na ich rodzinne Yu no Kuni. Wtedy to zmuszeni byli uciekać, zostawiając za sobą cały dobytek swojego życia. Zabrali tylko to, co najpotrzebniejsze; trochę jedzenia, broni i ubrań. Miejscem, w które się udali było Mizu no Kuni. Tam postanowili znaleźć schronienie. Aby nie narażać dziecka na niebezpieczeństwo, postanowili oddać go w opiekę jednemu z mnichów, których spotkali w kraju Wody. I tu zaczyna się cała historia...

------------



         Rok 165. cd.
    Chłopiec pod opieką mnicha zaczął uczyć się wszystkiego o wartościach moralnych i temu podobnych rzeczach. Starszy mężczyzna z brodą sięgającą kolan prawie cały czas miał oko na swojego młodego ucznia. Było to dość krępujące dla pięciolatka, lecz nic nie mógł na to poradzić. Uczył się, czym jest dobro, szczęście i wszystko, co dobre. Po tym, czego dowiedział się w domu, te wartości były mu praktycznie obce. Jedyne, czego zaznał to miłość rodziców. Tutaj dopiero dowiedział się, że kochać można nie tylko rodzinę, ale i przyjaciół... i wszystkich ludzi. Starszy mężczyzna próbował wyciągnąć z chłopca całe zło, które odziedziczył po swoich rodzicach. Czy udało mu się? Tego jeszcze nikt nie wie. Okaże się to w przyszłości.
         Rok 167.
    Daisuke kończył właśnie siedem lat. Zamiłowanie do broni dalej siedziało głęboko w jego serduszku, lecz przez brak kontaktu z tymi przedmiotami, było to dość zapomniane uczucie. Teraz bardziej interesował się tym, co dookoła go otaczało. Cały świat wydawał mu się wielki, niezbadany, niezmierzony. Nie mógł pojąć, jak ludzie mogli żyć w takim miejscu. Próbował też pojąć, dlaczego niektórzy tak bardzo oddawali się swojemu Bogowi, modlitwom i spędzali tak dużo czasu na medytacjach. To właśnie w tym czasie pojawiła się u niego chęć poznania kogoś lub czegoś, co dla niego będzie tak ważne, że mógłby spędzać przy tym tak dużo czasu. Poszukiwania zaczął od rozmowy ze swoim starym nauczycielem. Minęły już dwa lata, od kiedy rodzice zostawili go pod opieką staruszka, więc zdążył poznać go na tyle, by wiedzieć, że może do niego iść z każdym problemem.
  -Mistrzu, mam problem. Chciałbym znaleźć swojego boga, ale...-tu zatrzymał się na chwilę, by złapać głęboki oddech i westchnąć cicho-...nie mam pojęcia, gdzie go szukać.
  -Zacznij szukać go tam, gdzie najmniej się go spodziewasz. Zajrzyj wgłąb siebie, Daisuke-chan.-spojrzał na chłopca, uśmiechając się
  -Więc, jest gdzieś tutaj?-spytał cicho, kładąc dłoń na swojej klatce
    Po chwili ciszy, młody chłopiec opuścił starszego mężczyznę, by udać się do swojego pokoju. Tam położył się na łóżku, zamknął oczy i zaczął medytację. We wnętrzu swojego umysłu, wyczuwał czyjąś obecność. Obecność kogoś, kogo bardzo dobrze znali jego rodzice, komu służyli. Teraz przyszedł czas na chłopca. Powoli poznawał siebie, swoje przeznaczenie i to, co rodzice zostawili po sobie.

------------



         Rok 169.
    Długo zajęło chłopcu poznanie samego siebie. Dopiero po dwóch latach zaczynał rozumieć, czym jest ta świadomość, która towarzyszyła mu przez całe życie. Mnich znów miał rację. Chłopiec wcale nie musiał szukać daleko.
    Na jednym ze spotkań ze swoim mistrzem, chłopiec usłyszał słowa, które utwierdziły go w przekonaniu, że powinien zaufać bytowi, który spotkał wewnątrz swojego umysłu podczas wielu medytacji.
  -Daisuke-chan... zdradzę ci teraz to, czym każdy człowiek powinien kierować się w swoim życiu, zwłaszcza w realiach, jakie teraz nas otaczają. Słowa te usłyszałem kiedyś od swego mistrza, gdy byłem w twoim wieku. Teraz, gdy powoli zaczynam odchodzić w zapomnienie, nadszedł czas, abyś dowiedział się czegoś bardzo ważnego. Being rich is not about how much we have, but how much we give. Tylko dzięki takiemu podejściu, ludzie będą w stanie doprowadzić cały świat do pokoju.-wyszeptał starzec w kierunku chłopca
  -Więc to taki jest cel życia? Dawać, a nie brać? Dobrze więc, mistrzu. Skoro tak mówisz, oddalę się teraz, by zacząć żyć zgodnie z tym mottem.-chłopiec opuścił pomieszczenie, kłaniając się swojemu mistrzowi
    Niczego nieświadomy starzec uśmiechnął się szeroko, po czym położył się, by zasnąć. Cieszył się, że przekazał te słowa dalej. Jednak nawet nie śniło mu się, jak mały Daisuke zrozumie to, co mężczyzna chciał mu przekazać, bowiem nic nie wiedział o obecności Złego Boga w jego umyśle.
    Chłopiec ruszył do swojego pokoju, by tam znaleźć jakikolwiek użyteczny przedmiot. Wziął jeden z noży, które służyły mu wcześniej do krojenia chleba. Dwa dodatkowe schował przy pasku od spodni, w razie gdyby jeden nie wystarczył. Powoli przemieszczał się w kierunku pokoju pierwszego z mnichów, który rezydował obok niego. Poszczęściło mu się, gdyż gruby mężczyzna był akurat w trakcie medytacji; a jak wiadomo mnicha od medytacji prawie nie da się odciągnąć. Był na to tylko jeden sposób.
  -Skoro, że jestem młody, i mogę dać ci tylko jedno... oto mój prezent. Spotkasz się ze swoim bogiem jeszcze dziś.-wyszeptał jakby do mężczyzny, po czym szybkim ruchem rozciął mu szyję na tyle głęboko, że uszkodził tchawicę
    Przez rany odniesione w ten sposób, gruby mnich nie był w stanie wydać z siebie żadnego dźwięku. Młody chłopiec usłyszał w swej głowie głos, z którym spotykał się podczas wielu snów i chwil wyciszeń. Uśmiechnął się pod nosem, słysząc pochwałę od ów bytu. Wtedy uświadomił sobie, że to właśnie jest jego droga. Ruszył w stronę kolejnych pomieszczeń, omijając tylko jedno. Żaden z mężczyzn nie był w stanie krzyczeć ani zrobić czegokolwiek, co powstrzymałoby chłopca.
    Na samym końcu wszedł z powrotem do swojego mistrza, trzymając w prawej dłoni zakrwawiony nóż. Uśmiechał się w sposób nienaturalny dla niego-pokazując wszystkie zęby, zaciśnięte dość mocno.
  -Teraz rozumiem, mistrzu. Miałeś rację. To na prawdę jest moje powołanie. Będę dawał ludziom to, co mogę im od siebie ofiarować. Będę najbogatszym człowiekiem na świecie!-roześmiał się diabelsko, spoglądając w stronę siedzącego na łóżku starca-Pozwól, że i ciebie uraczę prezentem. Spotkasz się ze swoim bogiem jeszcze dziś.-to mówiąc pchnął zakrwawiony nóż w kierunku osłupiałego starca-(...)a ty spraw, by ich dusze zaznały tego, na co zasłużyły.-po tych słowach ukłonił się nisko w kierunku ciała przebitego na wysokości prawego płuca
    Mistrz ostatnie co zobaczył, to ukłon w jego stronę, lecz słów już nie dosłyszał. Ostatnia łza spłynęła po policzku starca, po czym wyparowała, tak samo jak jego życie. Chłopiec przyglądał się jeszcze przez chwilę wykrwawiającemu się ciału, po czym poczuł dość mocne uderzenie w tył głowy. Stracił przytomność, a gdy się obudził, znalazł się w sali numer 1 Szkoły Ninja. Oczywiście, nie wiedział na początku, co to za miejsce.


Voice
Mowa i szept
Krzyk
Myśli
KP

Offline

 

#291 2014-12-30 18:51:51

Sensei_Akio

Sensei

Zarejestrowany: 2012-11-02
Posty: 192

Re: Sala #1 - Prolog

Ciekawe kreacja postaci to na pewno mam nadzieje, że uda Ci się utrzymać postać w tym klimacie  podczas gry bo wielu często odpada(ciężko jest grać jako zła i słaba postać). Nieco zabrakło mi nawiązania do samego Jashina, ale rozumiem, że masz zamiar rozwijać swoją postać i wraz z jej rozwojem poznawać istniejącą już religie, twojego Boga. Trochę też mi się wydaje twoja postać za młoda zarówno na takie nauki jak i takie wnioski, ale niech będzie. Co do samego stylu pisania to nic wybitnego, ale też nie jest zły, zwłaszcza biorąc pod uwagę że to twoje pierwsze próby na tego typu forum. Klimatycznie średnio mi pasuje angielski w wypowiedzi mnicha chyba że miał to być efekt przemówienia inną mową. Mogło by być też nieco więcej szczegółów bo cała historia bardzo ogólnikowa napisana. Ogólnie przyznaje Ci za prolog 43 punkty do rozdania w następnej sali.

Ostatnio edytowany przez Sensei_Akio (2014-12-30 18:52:11)

Offline

 

#292 2015-01-05 18:25:54

 Ryuuji

Zaginiony

Zarejestrowany: 2015-01-05
Posty: 53
Klan/Organizacja: Uchiha
KG/Umiejętność: Sharingan
Ranga: Członek Klanu
Płeć: Mężczyzna
Wiek: 154r [17lat]

Re: Sala #1 - Prolog

Moja historia rozpoczyna się w dość nietypowy sposób. Otóż moi rodzice są … rodzeństwem. Tak, wiem brzmi to banalnie, lecz przez ten fakt moja młodsza siostrzyczka, Ittai oraz ja nie mieliśmy łatwo. Byli i zapewne nadal są Uchiha, którzy nie patrzyli przychylnie na dzieci ze związków kazirodczych, choć  w większości nikomu nie przeszkadzały więzi pomiędzy mamą i tatą. To raczej dobrze, prawda?
Urodziłem się drugiego dnia 154 roku. Ittai przyszła na świat rok później. Medycy byli zszokowani, że przeżyła. Heh, najpewniej mieli wtedy zabawne miny. W każdym razie przenieśmy się do czasu, w którym oboje zaczęliśmy trening.
Pomimo tego, że uczył nas tata nie mieliśmy łatwo. Był on niezwykle surowy. Nigdy nie zapomnę jak pewnego dnia kazał nam biegać przez tor przeszkód…
Biegaliśmy od kilku godzin przeskakując, omijając i starając się nie stracić głowy przez spadające konary, trasę. Wiele osób zapewne śmiałoby się, że to wcale nie jest takie trudne, lecz co może powiedzieć sześciolatek i pięciolatka, którzy chcą udowodnić ojcu, iż zasługują na miano zarówno jego dzieci jak i członków klanu Uchiha.
- Braciszku ja dłużej już nie wytrzymam – wydyszała Ittai, podpierając się rękami o kolana.
Odwróciłem się w jej stronę.
- Dasz radę! No chodź – powiedziałem, starając się ją zmotywować do dalszego biegu, równocześnie wyciągając do niej dłoń. – Dopóki będziemy współpracować to zawsze sobie poradzimy! W końcu co dwie głowy to nie jedna, prawda?
Widziałem jak delikatnie się uśmiecha i chwyta moją dłoń. Już po chwili bez słowa biegliśmy dalej, choć nie tak szybko jak poprzednio.  Tego dnia po raz pierwszy ojciec nas pochwalił! To prawie jak cud, zwłaszcza, że dotychczas nigdy tego nie robił. O ile jego słowa nas zaskoczyły to jeszcze większą niespodzianką było to, że podarował  nam łańcuszki z symbolem klanu. Chyba po tylu treningach, choć trochę urośliśmy w jego oczach.  Tego samego dnia wieczorem stała się kolejna, niezwykła rzecz. Otóż wujek przyjechał na moje urodziny! Tak wiem, wydaje się wam to normalne, ale szczerze mówiąc widzieliśmy go dwa lub trzy razy w życiu i nie zapowiada się bym go jeszcze kiedykolwiek spotkał, ponieważ zaginął, ale to inna historia. Podarował mi wtedy drewniany Koshirae do treningów. Mama natomiast podarowała mi złoty amulet w kształcie koniczyny wpisanej w okrąg, wierzyła, że będzie mnie chronił od nieszczęścia.
Czy to się spełnia? Nie wiem, ale wierzę, że dzięki temu naszyjnikowi mama i siostrzyczka są przy mnie. Pewnie teraz zastanawiacie się dlaczego, w końcu jeszcze przed chwilą mówiłem o tym jaką „sielanką” jest nasze życie. Nie chcę się zbytnio rozgadywać, lecz gdy miałem dziesięć lat mama i Ittai zostały porwane. Rok później tata w akcie rozpaczy wyruszył by je odnaleźć. Początkowo chciałem wyruszyć za nimi, lecz pewien staruszek, który się mną w tamtym okresie zajmował, zabronił mi tego. Mówił, że dopiero gdy ukończę Akademię i stać się dumnym przedstawicielem klanu.
Gdy skończyłem piętnaście lat, staruszek oficjalnie wysłał mnie do szkoły ninja. Wyruszyłem pełny entuzjazmu oraz pewności siebie by osiągnąć swój cel. Podróżowałem przez trzy tygodnie, a końca drogi nie było widać, lecz pewnego dnia zostałem zaatakowany. Wykorzystałem całą swoją siłę i doświadczenie, lecz z tej walki pamiętam niewiele. Najwyraźniejsze jest to, że oberwałem małą kulą ognia w lewe oko, a zaraz po tym zostałem posłany na pobliski głaz. Sądziłem, że to koniec, lecz nagle moi przeciwnicy polegli, a do mnie ktoś podbiegł. Później była tylko ciemność, pewnie dlatego, iż straciłem przytomność. Teraz z obandażowanym okiem oraz obolałym ciałem siedzę na podłodze w jakimś pomieszczeniu, a przede mną jest tylko jeden list.

Witaj, Ryuuji!
Zapewne myślisz nad tym co się wydarzyło, lecz nie martw się! Tutaj jesteś bezpieczny, ponieważ nikt nie spróbuje tknąć cię na terenie Akademii. Twoje rany nie są poważne, lecz przez pobyt w szkole najpewniej będziesz osłabiony. Za kilka dni możesz zdjąć opatrunek z oka, wzroku nie stracisz choć tylko dzięki cudowi.
Jeszcze jedno witaj w Akademii Ninja!

Delikatnie się uśmiechnąłem, choć byłem lekko rozczarowany tym, że przeczytanie tak krótkiej wiadomości zajęło mi tyle czasu. Trzeba przyznać, że posługiwanie się tylko jednym okiem jest męczące, ale to już nie ważne. Teraz powinienem skupić się na tym by jak najlepiej wyjść w Akademii! W końcu to początek do osiągnięcia mojego celu…


Krótkie objaśnienie: Koshirae to długi miecz w pochwie o lekko zagiętej rękojeści.

Ostatnio edytowany przez Ryuuji (2015-01-05 18:29:32)


http://i.imgur.com/cpW7N9z.png


KP

Uchiha Ryuuji powraca!

Offline

 

#293 2015-01-05 19:42:43

Sensei_Shinsaku

Sensei

Zarejestrowany: 2012-09-15
Posty: 150

Re: Sala #1 - Prolog

   Cóż... Na sam początek muszę Ci przyznać, że historia, jaką mnie i innych, którzy tu zaglądają, uraczyłeś, jest oryginalny. Nigdy nie wpadłbym na to, że ktoś z naszych graczy stworzy sobie postać, która pochodzi z kazirodczego związku (jeżeli jest ktoś taki, to wybaczcie - nie wiedziałem!). Nie, żeby mnie specjalnie ten pomysł ujął, ale skoro się na to zdecydowałeś, to widocznie Tobie on odpowiada, a to najważniejsze.
   Co mogę zaś powiedzieć na temat tego, w jaki sposób przedstawiłeś nam tę opowieść, to to, że pojawia się w niej niesłychanie dużo faktów. W moim mniemaniu, nieco za dużo. Starając się przekazać jak najwięcej, niemal całkowicie zgubiłeś formę, a czytanie twojego opisu przypominało wyliczankę zdarzeń.
   Co przemawia na twoją korzyść, to z kolei umieszczenie informacji, w jaki sposób i z jakiego powodu dostałeś się do akademii.
   Podsumowując, nie jest źle. Jeżeli takie miałeś wrażenie, czytając moją "ocenę", to wybacz, nie było moim zamiarem, żeby kogoś gnębić. Postaraj się jednak zwrócić większą uwagę na to, jak dobierasz słowa i opowiadasz, a czytelnik będzie z ochotą zabierał się do lektury twoich wypocin.
   Na dobry start otrzymujesz 32 punkty, które możesz rozdysponować pomiędzy statystyki w drugiej sali. Życzę powodzenia i lekkiego pióra!

Offline

 

#294 2015-01-06 14:12:25

Yamasu

Klan Uchiha

19483948
Zarejestrowany: 2015-01-05
Posty: 4

Re: Sala #1 - Prolog

154 r.

Krople potu na czole kobiety błyszczały w świetle, rzucanym przez rozstawione po całej izbie świece. Łoże, na którym leżała poplamione było krwią, a po jej twarzy co chwilę przebiegał grymas bólu. Medyk z klanu Uchiha cały czas ściskał delikatnie jej dłoń dodając jej tym drobnym gestem otuchy. Stanowczym głosem wydawał jej instrukcje starając się przeprowadzić ją przez te trudne, a zarazem piękne chwile. Stojący na uboczu mężczyzna podszedł do kobiety i nachylając się nad jej uchem wyszeptał:
- Kumiko, wytrzymaj jeszcze trochę, jestem przy Tobie. - Słowa mężczyzny jakby przyniosły otuchę kobiecie, odetchnęła z ulgą a krótką chwilę po tym, pierwszy krzyk witającego się z tym światem dziecka wypełnił pomieszczenie. Medyk uśmiechnął się do Kumiko, jednocześnie delikatnie podnosząc dziecko. Sięgnął po leżący nieopodal kocyk i otulając je nim, położył je na piersi wyczerpanej kobiety.
- Nasz mały Yamasu.. - Dumny ojciec nachylił się nad dzieckiem całując je w czoło. Medyk skłonił lekko głowę na swój sposób witając nowego członka klanu Uchiha. Skierował swe kroki ku drzwiom chcąc zostawić dwójkę świeżo upieczonych rodziców samych, jednak nie cieszyli się zbyt długo samotnością. Chwile po wyjściu medyka do pokoju wpadła seniorka rodu - Megumi. Stanęła nieopodal łoża wpatrując się w nowo narodzone dziecko. Nagle sięgnęła w kierunku pasa wyciągając z małej, ukrytej pochwy zdobiony sztylet z wyrytym na ostrzu znakiem klanu Uchiha.
- Zabij to dziecko póki jest okazja. Jeśli przeżyje, pogrąży naszą rodzinę.. - Megumi ze sztyletem w dłoni i dzikim obłędem w oczach wyglądała przerażająco. Ojciec Yamasu stanął pomiędzy nią a dzieckiem zasłaniając jej drogę do niego. Mimo całego, swego szacunku do matki i jej mądrości nie mógł pozwolić, aby zrobiła krzywdę jego synowi. Uznał, że oszalała.
- Nigdy nie dam Ci skrzywdzić mojego syna, ani nie pozwolę na to, aby krew jednego Uchiha znalazła się na rękach drugiego Uchiha. To wbrew naszemu klanowi, odejdź. - Megumi szybko pojęła, że w ten sposób nie pozbędzie się dziecka, które było niebezpieczne dla jej rodu. Wybiegła z pokoju, jednocześnie przysięgając sobie, że znajdzie inny sposób, aby usunąć to zagrożenie.

---------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Ciemność, wszechogarniający mrok zawładnął umysłem Yamasu. Wirował wśród dziesiątek obrazów z jego życia, a każdy z nich przywoływał inne wspomnienia. Jedne smutne, inne radosne. Co najgorsze te przepełnione cierpieniem były nadzwyczaj wyraziste, czuł jakby miały miejsce tuż przed chwilą, a nie kilka lat temu, za to te szczęśliwe wspomnienia były zamglone i ledwo odczytywalne. Skupił się na jednym z tych obrazów, od którego bił wręcz namacalny smutek. Dostrzegał coraz więcej szczegółów w pogrążonym w mroku pokoju, aż w końcu znalazł się  w środku swej wizji.
----
Przykucnął skulony pod drzwiami gabinetu swego ojca. Nie widział co się dzieje w środku, słyszał tylko cichą rozmowę swoich rodziców.
- Daizo, musimy coś zrobić, nie możemy dalej tego ukrywać. - Głos jego matki drżał, domyślał się, że była na granicy płaczu.
- Ale co? Wyrzucisz... - Głos jego ojca, na co dzień donośny i władczy, tym razem ledwo dochodził do jego uszu, nie słyszał co poniektórych słów. - W czasie gdy Senju toczą wojnę z Uchiha?
- Megumi miała rację, powinniś.. - W tym momencie wizja się urwała, a świadomość Yamasu powróciła do jego wypełnionego wspomnieniami umysłu. Ogarnęła go złość, pod którą jednak skrzętnie krył się smutek. Gdzieś w jego podświadomości odezwał się inny głos:
Czego żałujesz? Już wtedy chcieli się nas pozbyć.
----
Nowy obraz pochłonął go. Siedział na gałęzi drzewa patrząc spokojnie na jeden z domów, jakich wiele było w tej wiosce. Targały nim sprzeczne uczucia. Z jednej strony chora satysfakcja z zemsty, z drugiej, żal za jakąś utraconą rzeczą, być może poczuciem bezpieczeństwa? Obserwował zamieszanie jakie miało miejsce wokół tego domu. Słyszał okrzyki bólu kiedy kolejne postacie padały na ziemię bez jakichkolwiek oznak życia. Wytężył wzrok dostrzegając znajomą, walczącą z trzema przeciwnikami sylwetkę na skraju domu. Uśmiechnął się pod nosem patrząc jak jego ojciec pada pod ciosami napastników, wreszcie dopełniło się to czego najbardziej pragnął.
Zemsta jest słodka, zasłużyli sobie.
Zeskoczył z gałęzi zgrabnie lądując na ziemi. Pobiegł ile sił w las okalający wioskę, a wizja rozmyła się ukazując kolejny obraz.
----
- Yamasu, czas byś zaczął uczyć się jak być prawdziwym wojownikiem. - Słyszał dumę w głosie swojego ojca. Wiedział, że zawsze pragnął mieć syna i uczyć go walki, tak aby stał się pełnoprawnym Uchiha na jego podobieństwo. Bardzo dobrze pamiętał swój pierwszy trening. Jego ojciec był wymagający. Nigdy nie usłyszał słowa pochwały, tylko nieznoszący sprzeciwu ton, który stawiał mu coraz wyższą poprzeczkę. Wciąż dalej, szybciej, wyżej. Z każdym treningiem miał dość, odechciewało mu się tej całej zabawy w wojownika, ale starał się sprostać każdemu wyznaniu. Tylko w ten sposób mógł zadowolić ojca, w innych dziedzinach, przynosił mu tylko wstyd.
Obraz rozmazał się, natychmiast zastąpił go inny. 
----
- Yamasu, wstawaj i walcz! - Obolały podźwignął się z ziemi patrząc na swojego przeciwnika. Zwykle treningi walki były dla niego łatwizną, ten okazał się prawdziwym sprawdzianem jego umiejętności. Ojciec posłał po jednego z jego rówieśników do zaprzyjaźnionej rodziny Uchiha. Choć starał się, próbował wszystkich znanych mu sztuczek i technik, nie mógł go pokonać. Ciągłe, wzywające do walki pokrzykiwania jego ojca zaczęły mu działać na nerwy. To wtedy, tajemniczy głos w jego głowie odezwał się po raz pierwszy.
Nie daj sobą pomiatać. Ani Twój ojciec, ani ta łamaga nie są w stanie Cię złamać.
W Yamasu zapłonął ogień, ogarnęła go furia. Ból nagle zniknął zastąpiony wszechogarniającą wściekłością. Stracił świadomość tego co robi, rzucił się na przeciwnika wydając z siebie dziki okrzyk. Słyszał jedynie pełne przerażenia krzyki swojego ojca i przyglądających się walce innych Uchiha.
Obudził się chwilę później przytrzymywany przez swego ojca. U jego stóp leżał jego przeciwnik, cały zakrwawiony. Nie pamiętał co zrobił, ale miał przeczucie, że prawie go zabił.
Wizja rozmyła się.
----
- Nie będziemy dłużej tego tolerować, przynosisz wstyd rodzinie! - Megumi i jego rodzice stali przed 15-letnim Yamasu. Okres dzieciństwa zdawał się dla niego kończyć, seniorka rodu wreszcie osiągnęła swój cel i wyrzuciła młodego ninja z rodziny.
- Powinieneś się cieszyć, że pozwoliliśmy Ci żyć. Odejdź i nigdy więcej nie zbliżaj się do tej rodziny. - Głos jego ojca ciął jego uczucia niczym brzytwa, nie spodziewał się, że i on w końcu zostanie przekabacony przez Megumi. W milczeniu odwrócił się i wyszedł z rodzinnego domu.
- Wszyscy pożałujecie. - Rzucił wściekły pod nosem.
Od zawsze spiskowali przeciwko nam, czas, aby spotkała ich kara.
----
Kolejny obraz przywołał wspomnienie ponurego lasu. Drzewa rzucały na ziemie skrzywione cienie dając niezwykłe tło dla trwającego właśnie, spotkania dwóch spiskowców.
- Jedyne co musisz zrobić to poświadczyć, że Twoja rodzina zdradziła tajemnice klanowe. - Zakapturzony Uchiha wpatrywał się mrocznymi oczyma w Yamasu.
- A co ze mną? Przecież zginę razem z nimi.
- Zostaw to mnie. Opowiemy wersję, że zostałeś wygnany z domu kiedy odkryłeś zdradę i postawiłeś się rodzinie. - Przybysz podparł się o drzewo. - Twoja rodzina popadła w niełaskę, to wystarczy. Ty ujdziesz z życiem i zemścisz się na rodzinie, a ja będę mieć w końcu ten denerwujący problem Twojego rodu z głowy. - Yamasu zawahał się na chwilę. W ten sposób zdradził rodzinę, ale to go już nie interesowało, oni zrobili to pierwsi, poza tym w tej chwili stał się już bestią pozbawioną wyższych uczuć.
- Zgoda.
Wizja rozmyła się, a Yamasu zapadł w końcu w spokojny, nie mącony już żadnymi wspomnieniami sen.


----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Mężczyzna wpatrywał się w śpiącego chłopca. Nadal miał wątpliwości czy dobrze zrobił przyprowadzając go do Akademii. Zmusił go do opowiedzenia swojej historii, odrzucała go, ale nie miał wyboru. Klan Uchiha przeżywał trudny okres, a młody Yamasu sprawiał wrażenie dobrego materiału na ninję.
- Gdzie go znalazłeś? - Z zamyślenia wyrwał go obcy głos.
- A gdzie mogłem dopaść młodego Uchiha? - Odparł ironicznie zaczynając historię. - W Hidari, krył się po lasach i kradł gdzie tylko mógł, żeby przeżyć. Jego nieszczęście, że trafił na mnie, mało go nie zabiłem.
- Poznałeś jego przeszłość?
- Tak.

Yamasu urodził się w 154 r. w Hidari, w wiosce zamieszkanej przez Uchiha. Już przy samych narodzinach miał miejsce incydent, który zwiastował, że nie będzie to łatwe dziecko. Jego babka, seniorka rodu, zawsze nieomylna i będąca źródłem wiedzy dla całej rodziny przeklęła go twierdząc, że sprowadzi na nich niebezpieczeństwo. Z początku nic nie wskazywało na to, aby miało się z nim dziać cokolwiek złego. Jako dziecko rozwijał się dobrze, nie sprawiał problemów, nawet mało płakał leząc spokojnie w łóżeczku. Problemy zaczęły się wraz ze startem jego szkolenia na ninję. Widocznie nie podobały mu się ciężkie treningi. Co prawda ćwiczył, ale nie okazywał żadnego zainteresowania tym co robi. Przychodził, trenował i wracał do domu, wciąż nic nie mówiąc, wciąż milcząc. Odzywał się rzadko, uchodził raczej za wyrzutka i trzymał się na uboczu całej społeczności, a nawet rodziny. Pierwsza tragedia wydarzyła się podczas treningu walki z jednym, z innych młodych Uchiha. Nie mogąc go pokonać wpadł w furię, ledwo powstrzymali go przed zatłuczeniem chłopaka na śmierć. Od tego momentu było tylko gorzej. Yamasu zaczął mówić sam do siebie, coraz częściej wpadał w furię. Czasem wydawało mu się, że jest kimś innym. Raz był miły, innym razem nie do zniesienia, w gorączce bredził, że słyszy głosy. Nie wiedzieli co z nim robić. Oglądało go dziesiątki klanowych medyków, jednak żaden nie potrafił nic poradzić na jego przypadłości. Wszyscy się mylili, myśleli, że trawi go jakaś dziwna choroba ciała, która zmieniała go nie do poznania, kiedy problem tkwił w jego umyśle. Został obdarzony dwiema osobowościami, obie były równie niestabilne i tajemnicze. Z czasem jego rodzice porzucili nadzieję na cudowne wyleczenie ich syna. Seniorka rodu - Megumi, przekonała ich, aby go wygnali z rodzinnego domu. Yamasu odszedł, ale zaplanował powrót, i to bardzo bolesny. Zaczął spiskować z jednym z wrogów jego rodziny, zaplanowali razem, że chłopak poświadczy o tym, że jego rodzina zdradziła tajemnice Uchiha klanowi Senju. Inni mu uwierzyli, jego ród nie był wtedy zbyt przychylnie widziany pośród Uchiha. Kara była prosta - wyrok śmierci. Yamasu spokojnie patrzył jak jego rodzina ginie, nie mrużąc nawet oka, stał się bezuczuciowym potworem skupionym jedynie na zemście, a teraz, na przeżyciu. Kiedy dopiął swego zaszył się w lesie, radził sobie zadziwiająco dobrze jak na 15-latka. Przyprowadziłem go do Akademii, na ulicy stanie się jeszcze gorszą bestią. Tutaj, ma szansę na wykorzystanie swych umiejętności w dobrym celu.
Mężczyzna ostatni raz spojrzał na śpiącego Yamasu i bezgłośnie wypowiedział tylko jedno słowo: "Powodzenia". Ukłonił się swemu rozmówcy i odszedł.

Offline

 

#295 2015-01-06 15:57:20

 Ryuuji

Zaginiony

Zarejestrowany: 2015-01-05
Posty: 53
Klan/Organizacja: Uchiha
KG/Umiejętność: Sharingan
Ranga: Członek Klanu
Płeć: Mężczyzna
Wiek: 154r [17lat]

Re: Sala #1 - Prolog

Siła: 7
Wytrzymałość: 8
Szybkość: 6
Reakcje: 5
Umysł: 1
Wola: 1
Kontrola Chakry: 11


http://i.imgur.com/cpW7N9z.png


KP

Uchiha Ryuuji powraca!

Offline

 

#296 2015-01-06 18:41:43

Sensei_Akio

Sensei

Zarejestrowany: 2012-11-02
Posty: 192

Re: Sala #1 - Prolog

Yamasu, niby śmierć rodziców jest tutaj na porządku dziennym przez co historia dość średnio oryginalna, a jednak opowiedziana w dość ładny sposób i ciekawie się to czytało. Widać, że masz jakieś tam uzdolnienia literackie. Fajna aura tajemniczości i dość uniwersalna historia przez co w miarę pasująca do naszego forum. Kilka jednak kwestii wymaga wyjaśnienia Uchiha to dość specyficzny klan i dość często się zdarza, że  Uchiha zabija drugiego, głownie w celu rozwoju swoich cennych oczek ba nawet jakiś czas temu na forum był szaleniec, który wybił prawie cały klan. Chociaż motyw walk Senju z Uchihą jest dość często wykorzystywany w prologach od dłuższego czasu nie było jakiejś poważnej wojny miedzy nimi, oczywiście wciąż jest nie chęć pomiędzy klanami i nie jeden Senju czy Uchiha z chęcią wciąż zabija członków znienawidzonego klanu jednak oficjalnie wojną tego nazwać nie można. Jest jednak pod dużym wrażeniem jak na kogoś kto jest świeży w klimatach Naruto, podoba mi się klimat jaki stworzyłeś prologiem. Przyznaje Ci 50 Punktów do rozdania w statystyki, zrób to w sali oznaczonej numerkiem #2.

Offline

 

#297 2015-01-06 22:55:12

Hisoka

Zaginiony

Zarejestrowany: 2015-01-06
Posty: 10
Klan/Organizacja: Uchiha
KG/Umiejętność: Sharingan
Ranga: Członek Klanu
Płeć: Mężczyzna
Wiek: 14

Re: Sala #1 - Prolog

Był to ciepłe letnie południe roku 155, kiedy dla Kazumi nadszedł czas porodu. Leżała ona na łożu w szpitalu klanowym, krople potu i łzy ściekały jej po twarz wykrzywionej w grymasie bólu. Isao próbując uspokoić swą żonę cały czas dodawał jej otuchy swoją obecnością i delikatnym ściskiem dłoni. Po kilkudziesięciu minutach rozległ się płacz dziecka. Dziecko te nie wyróżniało się niczym szczególnym, było różowe i przeciętnych rozmiarów, lecz dla Kazumi i Isao było ono najpiękniejszą istotą na ziemi. Medyczka zawinęła dzieciątko w koc i podała matce.
- To chłopczyk – rzekła położna z uśmiechem na swej pulchnej twarzy.
- Isao, jak go nazwiemy – powiedziała matka przez łzy szczęścia i ulgi.
- Nazwijmy go Hisoka, na cześć jego dziadka, Uchiha Hisoki, który poległ na wojnie z klanem Senju – odpowiedział wspominając swego ojca.

----

Zgodnie z tradycją zapoczątkowaną przez przodków Isao, każdy chłopiec z rodziny w wieku 8 lat musi rozpocząć trening, który będzie zacieśniał stosunki ojca z synem oraz kształtował charakter młodego Uchihy.
Hisoka idąc korytarzem w wigilię swych urodzin usłyszał kłótnię swoich rodziców. Przyłożył ucho do drzwi by lepiej słyszeć.
-Ile razy można ci to tłumaczyć !? W mojej rodzinie to tradycja przechodząca z pokolenia na pokolenie, ja ćwiczyłem z swoim ojcem, mój ojciec ćwiczył ze swoim i mój syn będzie ćwiczył ze mną! - Ale Isao on nie musi być shinobi, nie chcę żeby mój syn zginął tak tragiczną śmiercią jak twój ojciec albo został okaleczony jak ty. Proszę cię Isao ! – prosiła Kazumi powstrzymując łzy
-Pierworodny z mojej rodziny musi zostać shinobi, bo inaczej okryję hańbą nasz ród! – kontynuował mężczyzna nie zważając na to co ma do powiedzenia jego żona, po czym zdenerwowany skierował swe kroki w stronę drzwi.
Młodzieniec słysząc kroki w stronę drzwi odsunął się od drzwi i ruszył biegiem przez korytarz mając nadzieję że ojciec go nie zauważy, po czym zamknął się w swoim pokoju, wskoczył do łózka i udawał że śpi. Po kilku minutach usłyszał dziwne odgłosy w ogrodzie. Wychylił się przez okno i ujrzał swego ojca, wyładującego swoją flustrację trenując walkę wręcz.
Isao zauważywszy syna w oknie skinął głową dając mu znak żeby zszedł do ogrodu.
-Hisoka, słyszałeś naszą kłótnię ? – spytał ojciec zmęczonym głosem
Młody uchiha nie wiedząc co powiedzieć spuścił głowę i lekko przytaknął.
- A więc wiesz że od jutra masz rozpocząć trening… Chciałbym cię o coś spytać, czy chcesz zostać shinobi ?
- Oczywiście ojcze ! Tyle razy opowiadałeś mi jakim dziadek był potężnym ninja, chciałbym pójść w jego ślady.
- Bardzo się cieszę słysząc taką odpowiedź od mojego syna. Jutro o świcie rozpoczynamy trening, idź spać musisz być w pełni sił – powiedział Isoka chwytając syna za rękę. 

- Unik! Kontra! Szybciej ! Podnieś ten kunaj!
-Tato, dlaczego mama nie chce żebym był ninja ? – zapytał Hisoka pomiędzy uderzeniami i unikami.
- Twoja mama bardzo cię kocha. Obawia się, że straci następną bliską osobę kiedy zostaniesz shinobi - odpowiedział Isao przerywając trening.
- Na pewno nie zginę. Będę ciężko trenował aż w końcu będę potężniejszy niż dziadek ! – odparł młodzieniec  przypominając sobię opowieści o potężnych ninja które opowiadał mu ojciec przed snem.
- Oczywiście mój synu – rzekł mężczyzna, uśmiechając się i rozczochrując kruczo czarne włosy syna. – Chyba już czas na obiad.

Hisoka trenował z całych swoich sił, w wolnych chwilach kiedy nie pomagał w obowiązkach domowych i nie trenował, podpatrywał starszych członków klanu kiedy trenowali bądź sparingowali się. Chłopaka bardzo zafascynowało genjutsu, nawet pare razy na osobności próbował naśladować techniki, które zaobserwował lecz większość prób kończyła się niepowodzeniem , ponieważ jeszcze dobrze nie kontrolował swej czakry.

-----

Po 2 latach urodził się jego brat Makoto.  Hisoka był szczęśliwy z tego powodu tak samo jak jego rodzice. Kiedy się nim opiekował pod nieobecność rodziców wyobrażał sobie ich wspólne treningi, pokochał go całym sercem.

------

Ich  szczęście nie trwało długo. 169 rok nie był rokiem, który ta rodzina będzie dobrze wspominać.
Cała rodzina zebrała się przy stole, żeby zjeść wspólnie kolację. Nagle z ulicy dobiegły odgłosy walki. Hisoka i jego ojciec zerwali się na równe nogi każdy z nich dzierżył w ręce kunaj. Isoka kazał synowi zostać i sam wyszedł na ulicę by sprawdzić co się dzieje. Po kilku minutach wbiegł do domu i rozkazał swej rodzinie uciekać przez ogród.
- Boże Isoka ty krwawisz ! – krzyknęła Kazumi.
- To tylko draśnięcie. Szybciej zabieraj dzieci i uciekajcie !
- Ojcze co się dzieje ? – zapytał Hisoka
- Jakaś grupa bandytów próbuje splądrować tą dzielnicę – odparł ojciec.
Kazumi chwyciła synów za rękę i zaczęła iść w stronę ogrodu, gdy do domu wtargnął zamaskowany bandyta. Isoka chcąc zapewnić rodzinie czas na ucieczkę rozpoczął walkę z nim. Kobieta widząc to wzięła młodsze dziecko na ręce i ruszyła biegiem do ogrodu. Hisoka został by pomóc ojcu w walce pomimo krzyków matki za plecami nie miał zamiaru uciekać. Zakradając się w cieniu by zajść wroga od tyłu zauważył że jego ojciec upada obficie krwawiąc z przeciętej tętnicy na szyi. Chłopiec wpadł w szał i nie zważając na konsekwencję ruszył na wroga, ale zamaskowany mężczyzna był szybszy od niego i miał większy zasięg co wykorzystał, wykonując zamaszyste cięcie. Młodzieniec dostał w twarz i upadł, zaczym stracił przytomność zauważył że jego przeciwnik ma czerwone oczy. Czy to sharingan? Czy zamroczony umysł przed utratą świadomości wywołał to złudzenie ?

Obudziło go ciche szlochanie matki, która siedziała koło jego łóżka szpitalnego.
- Mamo gdzie ja jestem ? – spytał słabym głosem
- W szpitalu skarbie – odpowiedziała matka podnosząc głowę, którą miała ukrytą w dłoniach.
- Gdzie tata ?! – krzyknął chłopiec przypominając sobie wydarzenia poprzedniej nocy.
- Synku… - wydusiła matka powstrzymując płacz i przytulając Hisokę. – tata oddał życie żebyśmy my dalej mogli żyć.
- Nie. Nie. To nie może być prawda. To na pewno zły sen, koszmar, zaraz się obudzę i tata będzie dalej żył … - powiedział chłopak ze spływającymi łzami po twarzy.
- Hisoka, musisz być silny, dla swojego brata, tak samo jak ja muszę być silna dla ciebię  – rzekła Kazumi mocniej ściskając swoje dziecko.
Kiedy matka puściła go, chłopiec podszedł do lustra, przypominając sobie że też wczoraj oberwał. Zauważył na swojej twarzy długą bliznę ciągnącą się od lewej skroni, koło kącika oka po samą górną wargę.

Nadszedł dzień uroczystego pogrzebu na którym zebrał się cały klan. Chłopak starał się nie okazywać swego smutku, lecz jego serce rozdzierała rozpacz, tęsknota i żądza zemsty na tym bandycie. Stojąc na cmentarzu trzymając jedną ręką swego ukochanego brata drugą zacisną tak że aż pobielały mu palce. Wszyscy oddali Isao cześć, chwilą milczenia i zadumy. Hisoka składając kwiaty na nagrobku ojca złożył przysięgę ,że ich wspólne treningi nie pójdą na marne, ukończy szkołę ninja, będzie ciężko trenował aż w końcu zostanie liderem klanu, który doprowadzi klan na same wyżyny oraz że znajdzie jego zabójcę i nie okaże mu litości.

W jego rodzinie nastały ciche dni żałoby. Młody Uchida żeby nie myśleć o tym wszystkim co stało się w ciągu ostatnich dni, oddał się w całości treningowi. Spacerując po mieście spotkał tajemniczego mężczyznę, starał się nie zwracać na niego uwagi lecz nieznajomy usilnie mu się przyglądał, po czym skinął ręką, dając znak żeby młodzieniec do niego podszedł.
- Młodzieńcze to czas żebyś skierował swe kroki do szkoły ninja – rzekł beznamiętnym głosem.
- Jesteś przedstawicielem szkoły ninja jeśli się nie mylę.
- Nie chłopcze nie mylisz się, wszystko jest już uzgodnione z liderem klanu.
- Rozumiem. Mam prośbę, mogę spędzić ten dzień ze swoją rodziną ? – spytał Hisoka nie pewnym głosem
- Naturalnie, będę czekał tutaj jutro kiedy słońce będzie w zenicie – odpowiedział mężczyzna po czym odszedł.
Uchiha wrócił szybkim krokiem do domu by poinformować rodzinę o tym zdarzeniu. Gdy wszedł do domu w korytarzu czekała już na niego matka nim zdążył zabrać głos Kazumi skierowała do niego te słowa „ Nie możesz  tego zrobić, nie zgadzam się na to byś został shinobi”. „ A więc ona już wie” pomyślał chłopak.
- Już nie mogę się wycofać, nie ważne co powiesz nie zmienię zdania, ale proszę cię chcę spędzić ten dzień razem z tobą i bratem w przyjaznej atmosferze.
Matka już tego dnia się do niego nie odezwała. Ostatni dzień przed wyruszeniem do szkoły spędził z swoim młodszym bratem, opowiadał mu historyjki i tłumaczył dlaczego nie będą się widzieć przez jakiś czas.
Obudził się rano, wziął prysznic i zszedł do jadalni na śniadanie. Wrócił do pokoju spakował wszystko co uznał za przydatne do plecaka. W drzwiach wyjściowych czekała na niego matka i brat. Przytulił każdego z nich i obiecał że wróci nie długo. W umówionym miejscu czekał już na niego przedstawiciel szkoły, który miał go zaprowadzić do tejże szkoły.
- Jestem gotów – powiedział Hisoka.
- A więc w drogę.
Ostatnim wspomnieniem chłopaka z tej podróży było przekroczenie bramy miasta. Obudził się już w szkole ninja, samotny i nie potrafiący przypomnieć sobie tej podróży.
- A więc to jest ta słynna szkoła – stwierdził chłopak rozglądając się po pokoju.

Ostatnio edytowany przez Hisoka (2015-01-09 21:26:28)

Offline

 

#298 2015-01-07 19:25:03

Sensei_Akio

Sensei

Zarejestrowany: 2012-11-02
Posty: 192

Re: Sala #1 - Prolog

Szkoła ninja ma tajną lokacje więc nie ma opcji, żeby uciekł do niej bezpośrednio, może przez agentów akademii. Ponadto trochę nie czaje co tam się do końca dzieje Isao ostrzega rodzinę po czym zawdzięcza jej broni w końcu ginie, a rodzinie nic się nie stało? Cały środek i koniec opowieści wygląda dość słabo, zwłaszcza po obiecującym początku. Mimo ,że niezbyt oryginalny to był przedstawiony bardzo ciekawie, później kiedy działy się znacznie ciekawsze rzeczy było to słabe. Mogę Ci przyznać 25 punktów i zaprosić do następnej sali, możesz też próbować poprawić prolog.
Edit: Jest trochę lepiej widać, że się bardziej przyłożyłeś poprawiłeś to na co zwróciłem uwagę, więc trzymaj te 39 punktów.

Ostatnio edytowany przez Sensei_Akio (2015-01-09 22:46:15)

Offline

 

#299 2015-01-07 22:19:49

Isaru

Klan Hyuuga

Zarejestrowany: 2015-01-06
Posty: 3

Re: Sala #1 - Prolog

Nastała jesień. Na dworze robi się ponuro - to samo stawało się z większością ludzi w tym klanie. Zmieniło się to dopiero gdy narodziła się dokładnie jedenaście lat temu Samori. Gdy wreszcie zaczęła chodzić przysporzyła rodzicom oraz innym ludziom z jej klanu nie jednego utrapienia, ale i dawki humoru. Jej rodzice i tak już mieli wystarczająco dużo pracy, do tego doszło im jeszcze więcej zadań nie tylko przy klanie gdyż byli jedną z głównych gałęzi tegoż że klanu. Dlatego nie mieli czasu dla już prawie dwuletniej córeczki. Jej wychowaniem zajęli się dziadkowie. Minęła kolejna zima, nastała już trzecia wiosna jej życia, rodzice rozpoczęli naukę czytania i pisania. Wynajęli prywatnego nauczyciela. W czasie przerw lubiła się bawić z rówieśnikami.

Dwa lata później gdy jak na co dzień odbywała naukę, wraz z opiekunką wyszły sprawdzić czemu niedaleko stąd zebrał się prawie cały klan. Miała się odbyć walka sparingowa. Samori zafascynowana całą walką zapytała się kim oni byli. Ta odpowiedziała, że to był mały trening na znak przyjaźni z pewnym klanem. Zafascynowana zamęczała nauczycielkę jeszcze przez parę dni. Poprosiła rodziców, by Ci pozwolili jej stać się ninją. Po "zatruwaniu" rodziców przez parę tygodni, ci przemyśleli to dobrze i w końcu się zgodzili. Oboje ograniczyli nieco zadania i zaczęli ćwiczyć z nią taijutsu. Niestety totalnie nie miała talentu do ninjutsu czy fuinjutsu, choć treningi były bardzo delikatne, miała przecież dopiero pięć lat.

W ciągu następnych pięciu lat wiele się wydarzyło. Często wybywała w czasie wolnym na swoją ulubioną polankę z kilkoma grubymi drewnianymi palami na których trenowała rozmaite uderzenia i kopnięcia. Jej matka zmarła w 164 roku. Znalezienie tegoż że terenu do treningów zajęło jej także sporo czasów. W końcu w okolicy były rozmaite góry i pagórki na które lubiła się wspinać - traktowała to jak część treningów. Zaś w 163 r. została wysłana do akademii w Kraju Pól Ryżowych gdzie spędziła kolejny rok, do puki nie wyginął wręcz prawie cały jej klan. Gdy się o tym dowiedziała, kilka nocy nie spała myśląc co ze sobą zrobić. Cała załamana nie potrafiła się skupić przez wiele lekcji, nauczyciele się o nią zamartwiali próbowali jej nawet pomóc, jednak sama podczas rozmyślań wieczornych postanowiła ze wszystkich sił ukończyć szkołę i dostać się do siedziby ich klanu by dostać zwój i nauczyć się używania tego jakże wspaniałego kekkei genkai jakim był Byakugan. Nie porzuciła również swoich marzeń o zostaniu wspaniałą ninja i nauczeniu się wielu potężnych technik.

Ps. Niestety tylko tyle z siebie wydusiłem

Offline

 

#300 2015-01-07 23:02:06

Sensei_Akio

Sensei

Zarejestrowany: 2012-11-02
Posty: 192

Re: Sala #1 - Prolog

Isaru niestety nie mogę Ci zaliczyć prologu i wcale nie wynika to z faktu że jest krótki. Pierwsza rzecz która wymaga wytłumaczeniu to czemu jesteś Samori jak masz nick Isaru. Owszem można stosować inny nick niż nazwa postaci, ale nadal musi to być jakoś związane z postacią przydomek czy coś. Druga sprawa wbrew temu, że nie ma obecnie żadnych aktywnych Hyuugów z twoim klanem nie jest aż tak źle jak opisujesz. Wyjaśnij te sprawy i będę Cię mógł przepuścić.

Ostatnio edytowany przez Sensei_Akio (2015-01-07 23:02:38)

Offline

 

#301 2015-01-10 17:27:04

Yoshiro

Martwy

50579205
Zarejestrowany: 2015-01-10
Posty: 206
Klan/Organizacja: Wyrzutki
Płeć: Męzczyzna
Wiek: 24

Re: Sala #1 - Prolog


    Wszystko zaczęło pod koniec roku 149. Asuka, dwudziestoletnia brunetka zmierzała do miejscowego baru, gdzie pełniła funkcję kelnerki. Po dotarciu na miejsce wzięła się do pracy. Lokal był dość popularny, dlatego prawie cały czas miała pełne ręce roboty. Dzień nie różnił się niczym od innych, wszystko szło po myśli dziewczyny i nie występowały żadne problemy. W dobrym humorze obsługiwała kolejnych klientów. Kiedy słońce powoli chowało się za horyzontem, a kierownik miał lada chwilę zamykać, pojawił się mężczyzna. Nie był nadzwyczajnie wysoki czy przystojny, ani też nie zachwycał muskulaturą. Mimo tego coś sprawiło, że nadzwyczajnie spodobał się Asuce. Jej serce zaczęło bić szybciej, a sama stanęła w bezruchu. Można powiedzieć, że była to miłość od pierwszego ujrzenia. Mężczyzna poczuł coś podobnego, jednak w przeciwieństwie do dziewczyny nie dał tego po sobie tak łatwo poznać. Podszedł do kierownika jakby nic się nie stało i kulturalnie poprosił o przełożenie zamknięcia na nieco późniejszą porę. Był zmęczony podróżą i potrzebował czegoś do jedzenia. Tak też się stało, a po wszystkim mężczyzna najzwyczajniej podziękował za posiłek, zapłacił i wyszedł, a lokal został zamknięty. Nie było to jednak tak proste dla Asuki, która przez całą noc nie mogła wybaczyć, że nic nie zrobiła mimo tego, co się stało. Miała nadzieję, że tajemniczy osobnik pojawi się też następnego dnia. Nie myliła się, tym razem przyszedł jednak o wcześniejszej porze. Dziewczyna nadal nie potrafiła wejść z nim w dialog. Sparaliżowana swoją nieśmiałością czekała na ruch mężczyzny, który zaczął coraz częściej pojawiać się w knajpie. Wkrótce zaczęli ze sobą rozmawiać i lepiej się poznawać, aż w końcu postanowili wziąć ślub. Nie było niespodzianką, że pójdą o krok dalej i postarają się o dziecko. Życie jednak bywa okrutne, siódmego miesiąca ciąży Asuka bardzo poważnie zachorowała. Był to rodzaj nowej, nieznanej choroby. Próbowano ją leczyć różnymi sposobami, jednak nic nie przynosiło efektów. Wszelkie diagnozy powiedziały, że zostały jej maksymalnie dwa miesiące życia oraz, że nie uda się poprawnie przeprowadzić porodu. Smutek nie tylko pary, ale również całej okolicznej ludności był wręcz niepojęty. Dni w mijały coraz szybciej, koniec się zbliżał nieubłaganie. Nadszedł czas porodu, który przez wszystkich był z góry uznany za nieudany. Mimo, że nikt się tego nie spodziewał, dziecko urodziło się silne, zdrowe. Za to matka zginęła w mękach...

    Nowonarodzonemu chłopcu nadano imię Yashiro. Ojciec zdecydował się na przeprowadzkę, poprzednie miejsce zamieszkania zbyt mocno kojarzyło mu się z bolesnymi wspomnieniami. Daisuke, bo tak miał na imię, zabrał ze sobą syna i wyruszył do Kawa no Kuni. Zakwaterowali się na przedmieściach miasta. Nie było tam wielu ludzi, dlatego mogli liczyć na ciszę i spokój. Opiekun nie wyglądał na zbytnio zaangażowanego, a przynajmniej tak wyglądało to z perspektywy chłopca. Mężczyzna większość dnia pracował, a wieczory spędzał upijając się w barze. Nie próbował przekazywać synowi wiedzy o świecie. Uznał, że jeśli ten jest jego synem, to z łatwością poradzi sobie w życiu. Można powiedzieć, że Yoshiro wychowywał się sam, zdobywając informacje na podstawie własnych obserwacji, ucząc się metodą prób i błędów. Nikt nie karał go za złe zachowanie, nikt też nie nakładał mu żadnych ograniczeń. Bardzo mocno wpłynęło to na życie chłopca. Stał się bardzo energiczny i żywiołowy, a czasem nawet agresywny w stosunku do innych ludzi. W bardzo młodym wieku, miał wtedy około dziewięciu lat, zaczął interesować się bronią. Był zafascynowany wszelkimi ostrzami, zarówno rzucanymi, jak i tymi do walki na bliski dystans. Pragnął zdobyć własny miecz, chciał nauczyć się walczyć przy jego pomocy. Tylko jedna rzecz stała mu na drodze, nie miał żadnych pieniędzy, a nie była to tania inwestycja. Jako, że był jeszcze zbyt młody, żeby dostać zatrudnienie, została tylko jedna opcja - kradzież. Pewnego dnia wybrał się na miejscowy targ, który odbywał się w każdą środę. Miał nadzieję, że w tak zatłoczonym miejscu zostanie niezauważony. Już z samego rana przeszedł na miejsce, w którym miało się odbyć całe zdarzenie. Ku swojemu zaskoczeniu, na całym obszarze targu znalazł tylko jeden sklep z bronią białą, bezzwłocznie zaczął jego obserwację. Sprzedawca, ubrany w jasne szaty i stożkowy kapelusz jakby wiedział, co się wydarzy. Przeszywał wzrokiem młodzieńca, który miał coraz większe wątpliwości co do swoich zamiarów. Ostatecznie, na obserwacjach się skończyło, Yoshiro nie odważył się na kradzież i wrócił do domu. Nie mógł wybaczyć sobie, że nie wykonał swojego planu, więc postanowił spróbować jeszcze raz. Przez tydzień oczekiwał na następny targ. Tego dnia stoisko z bronią cieszyło się bardzo dużym zainteresowaniem, co jeszcze bardziej nakręciło młodzieńca. Zakradł się on z boku, jakby nigdy nic i złapał za jedną z katan. Już miał zacząć uciekać, jednak zwyczajnie nie zdążył. Tajemniczy sprzedawca niesamowicie szybko podbiegł do małego złodzieja i złapał go za rękę, w której trzymał swoją zdobycz. Działania mężczyzny były jednak zbyt szybkie, aby normalny człowiek mógł za nimi nadążyć. W oczach wielu wyglądało to jak teleportacja.

    Sprzedawca jeszcze raz spojrzał na chłopca.
-Lepiej odłóż to na miejsce - powiedział, coraz mocniej ściskając jego rękę w nadgarstku. Mimo to, nie było widać żadnej reakcji na młodzieńcu.
-Wyraźnie powiedziałem, lepiej to zrób - dodał, jeszcze z większą siłą miażdżąc jego nadgarstek, który był już bardzo mocno zaczerwieniony. W końcu Yoshiro puścił miecz, który upadł na ziemię i stworzył charakterystyczny dźwięk uderzającej stali. Nieletni od razu złapał się za miejsce urazu, niemal natychmiastowo pojawił się ciemnofioletowy siniec. Wiedział, że sprzedawca jest zbyt szybki, aby można było przed nim uciec, dlatego stał w miejscu i czekał na jego reakcję, delikatnie krzywiąc twarz w skutek odniesionych obrażeń. Straganiarz jeszcze chwilę się popatrzył, zastanawiał się co powiedzieć chłopcu.
-Jeśli wciąż jesteś zainteresowany, przyjdź tutaj jutro o tej samej porze. - powiedział, po czym zsunął stożkowane nakrycie głowy tak, żeby delikatnie zasłaniało mu oczy i wrócił na swój stragan. Yoshiro nie był pewny, o co może chodzić mężczyźnie. Postanowił jednak zaryzykować, następnego dnia stawił się w umówionym miejscu. Tam już czekał na niego były rozmówca, wyglądał tak samo jak dnia poprzedniego, jednak do pasa przypięte miał dwie pochwy, w których znajdowały się miecze. Nie odezwał się nawet słowem, bez ceremonii zaczął iść przed siebie wolnym krokiem. Jakby mu nie zależało, jednak niezauważalnie zerkał za plecy patrząc, czy podąża za nim młodzieniec. Tak też się stało, chłopiec ruszył za nim, nie wiedząc co go czeka. Podróż nie była długa, opuścili oni przedmieścia miasta i weszli do lasu znajdującego się nieopodal. Sprzedawca zatrzymał się, odwrócił w stronę młodzieńca, bardzo szybko wyciągnął katanę i rzucił w jego kierunku. Nie dając mu czasu na przygotowanie, całą parą ruszył do ataku. Yoshiro nigdy nie walczył, złapał ofiarowany miecz i próbował się bronić. Nie wychodziło mu to zbyt dobrze. Gdyby takie były zamiary straganiarza, już dawno by nie żył i oboje doskonale o tym wiedzieli.
-Czemu to robisz? - spytał Yoshiro, wciąż nie był pewny zamiarów swojego oponenta.
-Myślałem, że chcesz się nauczyć walczyć. - odparł pewny siebie mężczyzna - Dlatego nie trać czasu na mówienie, walcz! - dodał.
Tak rozpoczęła się relacja między dwojgiem ludzi. Wcześniej się nie znali, ale od tamtego momentu zaczęli się spotykać niemal każdego dnia. Nieletni uczony przez swojego nowego mistrza robił coraz to większe postępy, stawał się coraz lepszym wojownikiem.

    Treningi trwały przez kolejne 6 lat. Yoshiro stawał się lepszy nie tylko pod względem walki bronią białą, poprawie uległy również jego podstawowe umiejętności. Nie było to kwestią samego treningu, ale też okresu dojrzewania chłopca. Stawał się coraz szybszy, bardziej muskularny, wytrzymały i silniejszy psychicznie. Mimo, że prawie codziennie widział swojego senseia, prawie nigdy z nim nie rozmawiał. Ich spotkania ograniaczły się do czystych treningów, a ewentualne dialogi zwykle dotyczyły tego, co należy poprawić w technice ucznia. Nie bacząc na to wszystko, sprzedawca stał się bliski młodzieńcowi, prawdopodobnie lubił go bardziej niż swojego ojca, który nigdy się nim nie interesował. Tego dnia stało się inaczej, Daisuke postanowił że dowie się, co jego syn porabia całymi dniami, dlatego postanowił go śledzić. Był dobrym ninją, potrafił ukryć swoją chakrę przed nauczycielem chłopca, którego twarz była cały czas delikatnie zasłonięta przez stożkowy kapelusz. Mężczyzna śledził ich aż do miejsca, w którym zwykle odbywały się treningi. Na własne oczy zobaczył, co osiągnął jego potomek, ile nowych umiejętności poznał, jak dobrze walczyć się nauczył. W pewnym momencie postanowił wyjść z ukrycia, bo czemu miał by tego nie robić?
-Yoshiro, czemu nigdy nic o tym nie mówiłeś? - entuzjastycznym głosem powiedział ojciec. Wtedy jednak stało się coś nieoczekiwanego. Wyraz twarzy senseia gwałtownie uległ zmianie, spoważniał. Jakby właśnie zobaczył najgorszego wroga, którego śmierci pragnie najbardziej w świecie. Zdjął nakrycie głowy i rzucił je na ziemię, zdenerwowany wykrzyczał:
-Ty... Jak możesz się tu pokazać po tym wszystkim!
Daisuke na początku nie wiedział o co chodzi sprzedawcy, jednak po zdjęciu kapelusza wszystko stało się jasne.
-A więc to ty... - mruknął pod nosem, po czym dobył miecza. Straganiarz swoją katanę miał już w dłoni, ponieważ chwilę temu trenował chłopca. Bez zastanowienia ruszył do ataku. Zaczął się istny chaos, dwie najbliższe osoby Yoshiro zaczęły ze sobą pojedynek na śmierć i życie. Piętnastolatek kompletnie nie wiedział co robić, nie zdawał sobie sprawy z ich przeszłości i nie miał pojęcia, co jest powodem ich wzajemnej nienawiści. Walka była bardzo wyrównana, toczyła się na wysokim poziomie, chłopak miał problemy z nadążeniem wzrokiem za ruchami walczących mężczyzn. Jedyne co mógł robić, to przyglądać się walce.

    Mogło się wydawać, że pojedynek nie skończy się nigdy. Każdy cios był parowany, każdy atak nieskuteczny. Przeciwnicy nie byli wstanie zranić się wzajemnie. Wynikało to ich siły, która była niemal identyczna. Czas mijał, nadal bez zwycięscy, a Yoshiro czekał zdenerwowany na jej zakończenie. Po upływie prawie dwóch godzin, kiedy to walczący mężczyźni byli już wycieńczeni, padli na ziemię niezdolni do dalszej walki. Nadszedł czas na rozmowę.
-Co się dzieje, czemu ze sobą walczycie? - spytał chłopak z przerażeniem. Miał nadzieję, że jego wątpliwości zostaną rozwiane.
-Bo widzisz mój uczniu, on zamordował całą moją rodzinę! Nigdy mu nie wybaczę! - krzyknął sprzedawca. Wtedy wszystko stało się jasne. Uczeń podjął wtedy bardzo ważną decyzję. Wiedział, że prędzej czy później ktoś zginie, niewykluczone że oboje umrą w walce. Postanowił trzymać stronę swojego mistrza, który po tylu latach był mu bliższy niż własny ojciec. Wyjął swoją katanę z pochwy, powoli podszedł do wycieńczonego ojca i przebił ostrze przez jego klatkę piersiową.
-Przepraszam, ojcze. - powiedział szeptem. Łza spłynęła mu po policzku, jednak szybko ją przetarł i próbował nie dać po sobie zauważyć. Nie było to spowodowane tym, że nadzwyczajnie kochał ojca. Stało się to dlatego, że Yoshiro zabił człowieka. Po raz pierwszy odebrał komuś życie, nie wiedział jak się zachować, ogarnął go smutek. Ojciec, który nie obdarzał syna zbyt dużym uczuciem w końcu skonał. W lesie został tylko uczeń i jego mistrz, który krótką chwilę później wstał i podszedł do chłopca.
-Dobrze Cię wyszkoliłem, jesteś już gotowy. - powiedział spokojnym głosem, jakby wszystkie jego zmartwienia nagle zniknęły. Wyprostował prawą rękę, a następnie znokautował piętnastolatka. Yoshiro zemdlał, obudził się dopiero w szkole ninja...

Ostatnio edytowany przez Yoshiro (2015-01-10 18:13:55)


http://i.imgur.com/LXSXbxc.png

Offline

 

#302 2015-01-10 18:12:35

Sensei_Shinsaku

Sensei

Zarejestrowany: 2012-09-15
Posty: 150

Re: Sala #1 - Prolog

   No no, muszę przyznać, że jest to jeden z lepszych prologów. Świetnie przedstawiona historia, kiedy poznawali się rodzice twojej postaci, troszkę mniej oryginalny pomysł na wprowadzenie śmierci matki do całej opowieści, ale rozumiem, że było to konieczne. Co tu dużo gadać, lektura mi się podobała i mimo ogromu treści - nie zmęczyła mnie.
   Zastanawia mnie tylko imię, które pojawia się na początku drugiego akapitu, być może coś mi umknęło. Przedstawiłeś też przeprowadzkę, ale niestety nie wspomniałeś, gdzie najpierw toczyła się akcja. Końcowe dialogi nieco gorzej Ci wyszły w porównaniu z resztą opisu, ale nie mogę się przecież czepiać o takie pierdoły.
   Za całość przyznaję Ci 53 punkty, które możesz wymienić na statystyki w sali nr 2. Życzę powodzenia w dalszej grze i lekkiego pióra, a po ukończeniu akademii - zapraszam do Ronin no Kuni! ;)

Offline

 

#303 2015-01-12 23:18:20

Hideo

Zaginiony

Zarejestrowany: 2015-01-06
Posty: 10

Re: Sala #1 - Prolog

154.r
Latem tego roku doszło do ceremonii zaślubin między Kumiko z klanu Hyuga, a shinobi kraju ziemi Hideo. Kumiko była medykiem klanu Hyuga. Wyglądem przypominała wielu członków jej klanu. Miała długie kasztanowe włosy i białe oczy bez źrenic. Budowy była raczej kruchej, słabej, nie zdolnej do walki. Była bardzo szanowana nie tylko ze względu na przynależność do głównej gałęzi klanu, ale ze względu na jej zawód i empatyczny charakter. Hideo był zdolnym shinobi mało wiadomo o jego przeszłości poza tym, że akademie ukończył w wieku 10 lat. Hideo był wysokim blondynem o niebieskich oczach. Był niskiego wzrostu dzięki czemu poruszał się bardzo zwinnie, przy czym w dodatku był bardzo silny Władca kraju ziemi często zlecał mu tajne zadania wymagające dyskrecji i jego niebywałej  zwinności. Hideo poznał Kumiko właśnie po jednej z tajnych misji. Został zraniony w prawą nogę przez wrogich shinobi i gdyby nie opieka medyczna Kumikoi to dziś nie mógłby chodzić. Podczas leczenia zbliżyli się bardzo do siebie a rok później postanowili się pobrać. Ceremonia odbyła się bez zakłóceń, mimo że Kazuma starszy brat Kumiko nie przepadał za Hideo. Kazuma był bardzo nieufny wobec Hideo, nigdy  nie obdarzył go zaufaniem. Zakochani połączyli się węzłem małżeńskim i skonsumowali związek podczas nocy poślubnej. Po nocy dnia zaślubin Kumiko i Hideo spodziewali się że w ich życiu pojawi się ich dziedzictwo, potomek Hideo  i Kumiko Hyuga.
155.r
Na początku roku 155 Kumiko była w siódmym miesiącu ciąży. Władca kraju ziemi wezwał Hideo do tajnej misji, co nie podobało się Kumiko.
-Jak możesz?! Dość już zrobiłeś dla kraju ! nie puszczę Cię rozumiesz?
–Krzyknęła Kumiko na Hideo
-Kochanie zrozum władcy kraju ziemi się nie odmawia, poza tym obiecał mi że to już moja ostatnia misja – odparł Hdeo
-Nie podoba mi się to, już wkrótce urodzi się nasze dziecko, chce żeby miało ojca!- Odpowiedziala kumiko
-I będzie go miał wyrośnie na świetnego shinobi – zaśmiał się Hideo
- O nie, nie ma mowy będzie medykiem jak ja – sprzeczała się z mężem Kumiko

Hideo miał rację była to jego ostatnia misja…
Misja polegała na przechwyceniu tajnych dokumentów, niestety oddział Hideo miał nie pewne dane i napotkali trudności. Hideo chroniąc swoich towarzyszy został trafiony w nogę , w starą bliznę, która bo otwarciu się uniemożliwiła mu jaki kolwiek ruch. Hideo walczył z całych sił ale ostatnim tchnieniem powiedział – Kumiko przepraszam…
Pogrzeb odbył się uroczyście, sam władca kraju ziemi przybył, aby pożegnać wiernego mu do końca shinobi. Kumiko wylała tego dnia więcej łez niż przez całe swoje życie.
Miesiąc po pogrzebie nadszedł dzień narodzin dziecka. Był to koniec wiosny 155 roku. Kumiko leżała w klanowym szpitalu. Przy porodzie był jej brat Kazuma oraz jego żona Masae która była położną.
-Przyj Kumiko przyj! – Nakazywała Masae
- Dobrze siostrzyczko, świetnie ci idzie już widać główkę- Powtarzał nerwowo Kazuma
Jęki Kumiko było słychać w całym skrzydle szpitala. Nagle ustały i rozległ się płacz dziecka
-To chłopiec – powiedziała Masae
-Szkoda ze Hideo tu nie ma -Powiedział Kazuma
-To nie prawda on tu jest właśnie w mych ramionach, mój syn otrzyma imię po ojcu –Odrzekła z płaczem Kumiko

Hideo miał dość nietypowy wygląd dla klanu Hyuga, ponieważ żaden z członków klanu nie był blondynem, za to posiadał charakterystyczne białe oczy bez źrenic.
Tego dnia Kumiko przysięgła sobie ze jej syn Hideo nie podzieli losu ojca.
Jeszcze tego samego roku na  świat przyszedł Josuke kuzyn Hideo.
161r
Szescioletni Hideo i Josuke byli najlepszymi przyjaciółmi, każdą chwilę spędzali razem. Często przebywała z nimi młodsza siostra Josuke czteroletnia Itsuko.
Hideo zgodnie z wolą matki pragnął zostać wspaniałym medykiem czego nie rozumiał Josuke zawsze marzący by być wielkim shinobi.
Pewnego razu gdy dzieci bawiły się nad rzeką pojawił się nieznajomy człowiek, okryty płaszczem.
-Czego od nas chcesz?- Zapytał Hideo
-mężczyzna nie odpowiedział
-nie nauczyli cie mówić – Krzyknął Josuke
Zanim skończył to zdanie nieznajomy już trzymał w rękach małą Itsuko.
Chłopcy byli w szoku.
-Jak on to zrobił- pomyślał Hideo.
-Zostaw ją! – krzyknął Josuke i zaatakował ale momentalnie padł na ziemie.
Hideo nie wiedział co robić , jego kuzyn leżał a kuzynka miała zaraz zniknąć z nieznajomym.
Na szczęście nieopodal w lesie Kumiko zbierała zioła do swoich leków i gdy usłyszała szmer zamieszania zjawiła się. Mimo że Kumiko nie była wojowniczką jej mąż nauczył ją jak się bronić i atakować , więc udało jej się z zaskoczenia wyrwać dziewczynkę porywaczowi przy czym została ranna w ramię.
-Nie wstawaj, to zatrute ostrze- Powiedział nieznajomy.
Kumiko upadła na ziemię a krew sączyła się z otwartej rany. Hideo na ten widok wpadł w szał, chciał uderzyć ale matka zabroniła mu.
W porę zjawił się Kazuma. Porywacz zaatakował go szybkim ciosem po czym został odrzucony jakby przez barierę czakry. Hideo nigdy czegoś takiego nie widział, nim zdążył odwrócić wzrok wuj doprowadził napastnika do stanu nieprzytomności.
-Nic wam nie jest- zapytał wuj
-Nam nie ale mama jest ranna- Odparł Hideo
-Nie martw się Hideo to tylko substancja paraliżująca, nic jej nie będzie- Kazuma poklepał Hideo po ramieniu, aby ten pomógł matce a sam zabrał swoje dzieci do domu.
Hideo zabrał matkę do lecznicy i czuwał przy niej cała noc. Następnego ranka wrócili do domu. Kumiko była jedynie osłabiona, ale Hideo postanowił zmienić swój życiowy cel. Nie chciał już zostać medykiem jak życzyła sobie tego jego matka, chciał zostać silnym shinobi aby być w stanie bronić swoją matkę, klan i kraj ziemi. Obiecał sobie nigdy nie cofać się przed wyzwaniem zawsze podołać, a nie tchórzyć.
Hideo przez dwa lata potajemnie trenował sztuki ninja ze swoim kuzynem.
163.r
Hideo robił postępy, ale ciągle nie dorównywał swemu kuzynowi, który również ćwiczył ze swoim ojcem. Pewnego razu Kazuma zaciekawiony gdzie znikają chłopcy postanowił ich śledzić , dzięki czemu odnalazł miejsce ich treningów.
-Brawo chłopcy, nieźle się tu urządziliście – powiedział z uśmiechem spoglądając na kukły treningowe i broń wyniesioną z klanowego magazynu-
- A ja już myślałem że to wrodzy ninja wykradają nam broń, czemu nie trenujecie w wiosce? Po co ja pytam , to oczywiste że Hideo ukrywa swoje treningi przed matką mam racje Hideo?
-Wuju proszę nie mów jej wiesz jaka ona jest! Zrobię wszystko tylko jej nie mów- Prosił wuja Hideo.
-Nie powiem, ale od dziś obaj będziecie trenować pod moim nadzorem. Nasz klan potrzebuje silnych ninja, w dodatku tutaj może być niebezpiecznie nie wiadomo kto was tu znajdzie- pouczył chłopców Kazuma
-Tato jesteś wspaniały – odparł Josuke ściskając Kazume.
-Dziękuję wuju! –ucieszył się Hideo
-Tato ale to miejsce jest wspaniałe do treningów nikt poza tobą nas tu nie znalazł-stwierdził Josuke.
-Nie byłbym taki pewien –odparł tajemniczy głos.

Na polanie z nikąd pojawiło się dwóch shinobi. Jeden z nich pochwycił Hideo a drugi Josuke.
-Nie ruszaj się albo ich zabijemy-powiedział jeden z nich.
Kazuma dokładnie przyjrzał się napastnikom.
Ten który trzymał Josuke miał jedno oko całe czerwone a ten drugi miał takie same oczy jak członek klanu Hyuga.
- I tak ich zabijecie wiem kim jesteście! Jesteście wyrzutkami! Złodziejami oczu ! Widzę że jeden z was już dopadł kogoś z mojego klanu a ten drugi nawet pokonał kogoś z klanu Uchiha- Wykrzyczał Kazuma.
-Jesteś bardzo bystry –stwierdził posiadcz sharingan.
-Ale i tak jesteście tchórzami! Atakujecie bezbronne dzieci! Josuke! Hideo ! uciekajcie- Po tych słowach Kazuma aktywował Byakugan i rzucił się na napastników, Ci aby zablokować atak byli zmuszeni puścić chłopców.
-Josuke uciekamy !-krzyknął Hideo-
-Nie zostawię taty! Przecież obiecywałeś sobie nigdy nie tchórzyć i zawsze walczyć do końca czy to były puste obietnice?- słowa te uderzyły w Hideo jak ostrze.
-Dobrze więc. Sprawdzimy jak skuteczny jest nasz podwójny atak? –zaproponował Hideo
-Do dzieła zaatakujmy tego który ma oczy jak my, widać że jest słabszy- Stwierdził Josuke i ruszyli.
Ich podwójny atak polegał na jednoczesnych zaatakowaniu nóg i  rąk za pomocą noży kunai. Pierwsze podejście było planowo chybione aby zamienić się pozycjami i zaatakować jeszcze raz. Zmyłka poskutkowała, ponieważ zajęty walką z wujem chłopców ninja dał się zaskoczyć, a Kazuma go wykończył.
-Co wy tu jeszcze robicie! Uciekajcie! -Krzyknął wściekły Kazuma
Chłopcy nie posłuchali i spróbowali swojego ataku na czerwonookim, niestety tym razem z fatalnym skutkiem. Hideo został ogłuszony a Josuke stał się ofiarą genjutsu, po czym otrzymał potężny cios w klatkę piersiową otoczoną aurą czakry pięścią.
Po chwili Hideo wstał ale natychmiast pobiegł w stronę Josuke który upadł i leżał bez tchu. Kazuma w napadzie wściekłości użył jutsu klonującego i gdy było go trzech zaatakował z kilku stron blokując punkty dopływu czakry napastnika, któremu nawet sharingan nie pomógł. Kazuma stracił wiele czakry ale nie myślał o tym tylko szybko razem z Hideo zabrał Josuke do lecznicy.

Kumiko szybko zdiagnozowała u Josuke zniszczone mięśnie serca. Używając wszelkich znanych metod  zregenerowała serce swego bratanka i poprosiła swego brata aby z nią porozmawiał a Hideo kazała zostać z Josuke.

-Kazuma! Zrobiłam co mogłam, Josuke będzie żył…
-To wspaniale nie wiem jak ci dziękować- ucieszył się Kazuma.
-Nie dałeś mi skończyć-przerwała Kumiko.
-Chłopak będzie żył, ale nie byłam wstanie w pełni wyleczyć jego serca, mogą pojawić się pewne komplikacje jeżeli chłopak będzie się nadwyrężał.
- Czy to oznacza że…
-Tak, wiem że marzyłeś o tym, ale on nie może zostać shinobi, wymagający trening może go zabić nie mówiąc już o wykonywaniu misji.
-Czy nie możesz już nic zrobić? – rozpłakał się Kazuma.
-Teraz nie, ale mam pewien pomysł- uspokoiła brata Kumiko.
-Jaki? Mów szybko!
-Sama nie mogę go uzdrowić gdyż w pełni nie jestem w stanie kontrolować jego komórek. W dodatku jego mięśnie trzeba będzie co jakiś czas znowu regenerować, aby jego stan się nie pogorszył a zawsze mnie przy nim nie będzie.
-Więc co planujesz ? –zapytał Kazuma
-Wyszkolę go na medyka, Nauczę go wszystkiego co umiem. Sam będzie w stanie lepiej kontrolować swoje komórki przy leczeniu, w dodatku nauczy się regenerować samodzielnie zniszczone komórki w razie potrzeby a gdy będzie gotowy razem z nim przeprowadzę zabieg- oznajmiła Kumiko.
-Czyli jest nadzieja! Dobrze niech i tak będzie Ale i ja muszę Cię o coś prosić – odparł Kazuma.
-Mianowicie?
-Ty wyszkolisz mojego syna na medyka a ja twojego na shinobi!
-Nie Kazuma! Przecież wiesz co się stało z jego ojcem! Jego nie chcę stracić- zezłościła się Kumiko.
-Uspokój się! Przecież wiesz że ostatnimi czasy pozostało niewielu członków klanu Hyuga, a władca kraju ziemi oczekuje że będziemy szkolić nasze dzieci. Musimy zadbać o siłę klanu.
-Ale dlaczego Hideo?
-Sama powiedziałaś że Josuke nie jest w stanie, Itsuko jest za młoda, a ja wierzę w Hideo. Nie ważne co myślałem zawsze o twoim mężu, był on wielkim shinobi i twój syn także taki będzie a nawet lepszy, nie unikniesz tego.
-Skąd możesz to wiedzieć ?!
-Ponieważ widziałem jak trenował z moim synem! Od kiedy zranił Cię tamten ninja dwa lata temu Hideo i Josuke codziennie trenowali, nawet dzisiaj gdyby nie ich pomoc mógłbym już nie żyć.
- Co ty mówisz? Mój mały Hideo walczył?
-Tak i to zaciekle ale brak mu specjalnego treningu, więc proszę byś pozwoliła mi go trenować, a gdy będzie miał 14 lat poślemy go do akademii dobrze?
-Daj mi się zastanowić jutro skończymy tą rozmowę- Powiedziała Kumiko i zabrała syna do domu.
W domu czekała ją trudna rozmowa.
-Hideo…
-Tak mamo?
-Wiem o twoich treningach i wiem że dziś walczyłeś.
-Proszę mamusiu nie złość się na mnie musiałem pomóc wujowi…
-Nie złoszczę się jestem z ciebie dumna, tata też by był…
Hideo poruszyły te słowa. Kumiko nigdy dokładnie nie mówiła mu o jego ojcu
-Twój tata, był wspaniałym shinobi kochał mnie i cały nasz naród- Kumiko rozpłakała się.
-Nigdy szczególnie nie opowiadałam ci o nim bo bałam się że zechcesz być jak on…
-Dbał o nasze bezpieczeństwo ale na jednej z misji został śmiertelnie ranny był bohaterem, ale umarł nim się urodziłeś. Dałem Ci po nim imię aby nikt go nie zapomniał, ale nie chciałam byś podzielił jego los… byś i ty mnie opuścił
-Mamo ja…
-Daj mi skończyć,… gdy na Ciebie patrzę widzę go i myślę sobie,  że nieważne jak bardzo będę próbowała i tak nie zmienię twojego przeznaczenia, … Pójdziesz w ślady ojca i będziesz jeszcze lepszy. Teraz wiem że dasz sobie radę w końcu jesteś Hideo Hyuga! – Kumiko przytuliła syna
-Mamo obiecałem sobie trenować i stawać się silniejszym aby chronić Ciebie i nasz klan, oraz cały nasz naród, gdy tylko będę tak silny jak tata.
-Teraz jestem pewna że twój ojciec byłby dumny jak ja teraz… Od jutra będziesz trenował z wujem, i nie martw się o Josuke nic mu nie będzie – Powiedziała z uśmiechem Kumiko, a Hideo nie mógł powstrzymać się od uśmiechów radości i zachwytu.

Od tamtego dnia Hideo i jego wuj ciężko trenowali. Kumiko opowiadała synowi przygody jego ojca oraz szkoliła Josuke w sztuce medycznej jak obiecała swojemu bratu.
Hideo często odwiedzał swojego kuzyna, nazywał go swoim bratem z wzajemnością i postanowił pomścić jego krzywdę.
Nindo Hideo brzmiało: Nigdy się nie cofać przed wyzwaniami, nie uciekać, walczyć do końca. Za życiowy cel postanowił sobie zniszczyć wszystkich złodziei oczu zwłaszcza tych którzy mordowali członków jego klanu. Hideo nawet nie był świadom jak trudną obrał sobie misję…

169.r
Hideo miał już 14 lat i zgodnie z tradycją miał udać się do akademii ninja. W dzień swych urodzin urządzono mu przyjęcie na którym był cały klan i dwóch nieznajomych ninja.
-Hideo, Ci ninja przybyli z akademii do której Cię zabiorą dzisiejszej nocy. Droga do akademii jest tajemnicą więc twój wuj wezwał ich aby Cię zabrali- wyjaśniła synowi matka.
-Dzień dobry szanowni shinobi, czy mogę się ze wszystkimi pożegnać- Zapytał nieznajomych Hideo.
-Oczywiście, odparł ninja masz cały dzień dla siebie, wyruszymy jutro-odparł ninja.

Hideo spędził ten dzień radośnie z rodziną .
Pożegnał się z matką, wujem Kazumą, ciocią masae,
kuzynką Itsuko  z resztą klanu i oczywiście z Josuke
-Przez pewien czas się nie zobaczymy – Powiedział przytulając kuzyna Hideo.
-Tak wiem , ale posłuchaj mnie, masz się stać silnym shinobi by nas bronić rozumiesz?
-Rozumiem, A ty masz się pilnie uczyć u mojej mamy, żeby do mnie kiedyś dołączyć – Odparł z uśmiechem Hideo.
-Dobrze ruszajmy do akademii !-Powiedział do shinobi z akademii młody Hideo.
- Proszę zjedz to pomoże ci zasnąć- Shinobi wręczył Hideo pastylkę.
Po zjedzeniu pastylki Hideo momentalnie zasnął. Doszedł do siebie dopiero po tygodniu w akademii ninja, nic nie pamiętał z podróży i pomyślał że właśnie tam zaczyna się jego prawdziwa droga shinobi…

Offline

 

#304 2015-01-19 17:58:49

Sensei_Akio

Sensei

Zarejestrowany: 2012-11-02
Posty: 192

Re: Sala #1 - Prolog

Historia całkiem ciekawa, chociaż trochę naciągana styl nie porywał. Motyw ze śmiercią rodzica powtarzany do znudzenia, ale duży plus za zakończenie we właściwy sposób co rzadko, kiedy się zdarza. Otrzymujesz 45 punktów i zapraszam do następnej sali.

Offline

 

#305 2015-02-19 22:19:40

Toeshi

Wyrzutek

Zarejestrowany: 2015-02-17
Posty: 2
Płeć: mężczyzna
Wiek: 17

Re: Sala #1 - Prolog

Wielu ludzi uważa, że ludzie stają się źli przez wydarzenia odbijające się na ich psychice, ale niektórzy po prostu się tacy rodzą. "- Anonim

Początek:
Wczesne dzieciństwo Toeshi'ego było bardzo spokojne ,wręcz nad wyraz spokojne. Chłopiec od urodzenia był darzony miłością swoich rodziców. Żyli w dostatku, nigdy niczego im nie brakowało, ponieważ byli dość majętną rodzina. Mimo to już w wieku 10 lat zaczął dostrzegać problemy świata jakich nie widzieli jego rówieśnicy. Wiedział, że nie wszystko jest tak kolorowe, lecz nie to było jego największym problemem. Mimo ciepłych uczuć jego matki i ojca dzieciak czuł pustkę..Nie czuł żadnych więzi łączących go z rodziną, w zasadzie nie uznawał ich jako rodziców. Dla niego nie różnili się od przechodniów mijanych przez niego na ulicy.

Nauczyciel:
Jak na bogatą osobę miał ufundowane najlepsze wykształcenie, lecz nie chciał uczyć się w szkole,  poszukiwał innej wiedzy. Mówiąc innej mam na myśli wiedzy, która pozwoli mu wypełnić pustkę w jego sercu. W wieku 12 lat to "coś" zaczęło się przebudzać. Jego sny były mroczne, krwawe i ponure.  Śnił o śmierci i cierpieniu.  Nieraz budził się z płaczem, lecz nigdy nikomu się nie zwierzył ,więc nikt nie wiedział o jego stanie psychicznym. W jego głowie krążyły myśli samobójcze i myśli o zabijaniu. Przez około rok sobie z tym radził lecz w dzień 13-tych urodzin postanowił targnąć się na swoje życie..Wyciągną grubą linę z szopy obok domu i ruszył w stronę bloku nieopodal. Wszedł na dach zawiązał węzeł i zarzucił sobie na szyję. Stanął na krawędzi i zaczął myśleć nad swoim krótkim źywotem. Nie było nic co trzymało go na tym świecie, więc postanowił skoczyć. Połowa jego stop wisiało już w powietrzu, a on sam podrywał się do skoku. Zatrzymał go spokojny głos jakiegoś człowieka -Chłopcze dlaczego chcesz to zrobić? Po tych słowach Toeshi odskoczył gwałtownie do tyłu i upadł z impetem na dach.  Odwrócił się poddenerwowany i bez wahania wyrzucił z siebie przestraszonym głosem -Kim jesteś!? Po siwowłosym mężczyźnie można by stwierdzić że był w dosyć sędziwym wieku, lecz mimo to był dość dobrze zbudowany, ubrany w togę  wzbudzał szacunek. Odparł do chłopaka - A co cię to obchodzi? przecież chcesz się zabić, więc po Ci to wiedzieć, przecież zaraz umrzesz. Pytam jeszcze raz dlaczego chcesz to zrobić? Młodzieniec nie znał tego człowieka, co nie dawało mu żadnego powodu, żeby dzielić się swoimi problemami. Mimo to postanowił opowiedzieć swoją historię owemu mężczyźnie. Powiedział mu o swoich snach i dziwnych myślach. -Wiem w czym leży problem. Nie jesteś normalnym chłopcem jak inni.  Dręczy cię sekki, czyli mordercze intencje. Nie wiem z czym jest to związane i czym spowodowane i szczerze powiedziawszy gòwno mnie to obchodzi. Mogę nauczyć cie jak nad tym panować. Nie daje Ci żadnej gwarancji, że będzie w stanie sam opanować swoje sekki, ale nie dowiesz się czy ci się uda jeśli nie spróbujesz. Po tych słowach Toeshi'emu zaparło dech w piersiach. Zrozumiał, że istnieje sposób by poradzić sobie ze sobą nie posuwając się do śmierci. Bez zastanowienia odparł,- Chce się tego nauczyć!  Starzec uśmiechnął się i rzekł - Dobrze więc.. Masz rodzinę? Chciałbyś coś ze sobą zabrać?  Wybieramy się w podróż i prędko nie wrócimy.
-Nic mnie tu nie trzyma ruszajmy!!
-Heh, możesz mi mówić mistrzu

Zło jest pojęciem względnym -  Kroniki Zabójcy.

Nauka:
Po przebyciu kilku godzinnej drogi Toeshi strasznie zgłodniał ,a po poinformowaniu nauczyciela ten oznajmił mu, że musi sam zdobyć dla nich obiad. Zdziwiony chłopak czym prędzej ruszył w las w poszukiwaniu pokarmu.  Nie musiał długo iść, gdy ujrzał dosyć sporego zająca. Powoli się skradając zbliżał się do ofiary.  Gdy uznał,  że jest dostatecznie blisko rzucił się z rękami w stronę zwierzaka.  Niestety nie był zbyt zręczny i długouchy bez problemu wyrwał mu się z rąk..Szybko podniósł się z ziemi i rozpoczął morderczy bieg w stronę niedoszłego jedzenia. Niestety zając okazał się zbyt wymagającym przeciwnym i po pięcio minutowym maratonie głód i zmęczenie wzięły górę i padł bez siły pod drzewem.Poczuł się wtedy naprawdę bezużyteczny, ale fart się do niego uśmiechnął. Zwierzę, które gonił zaklinował łapkę w wystających korzeniach drzewa. Wyciągną go tylko po to by wrzucić go do worka jaki dał. mu wcześniej mistrz. Z szerokim uśmiechem wrócił się do miejsca gdzie czekał jego nauczyciel. Dumnie podniósł bagaż i chciał wręczyć go nauczycielowi,ale za nim zdążył to zrobić usłyszał - Masz królika? Dobrze, a teraz go zabij. I rzucił Toeshi'emu pod nogi nóż. Nie odezwał się nawet słowem. Nigdy niczego nie zabił, ale w głębi duszy coś kazało mu to zrobić.  Wyciągną zająca z worka za łapy, zarzucił nim na ziemię i delikatnie przygniótł go kolanem uniemożliwiając ucieczkę. Podjął ostrze i wymierzył w ofiarę. Jego ręce się trzęsły, lecz to długo nie trwało. Nagle całe jego ciało zmarło bez ruchu i szybkim pchnięciem w szyję zakończył żywot zwierzęcia. Uczucie jakie towarzyszyły temu "zabójstwie" było nie do opisania. Odczuł wielką ulgę jakby olbrzymi ciężar po prostu spadł mu z barków.Patrząc na swoje zakrwawione dłonie czuł się swojo jakoby było to czymś normalnym. -Czujesz się lepiej prawda? Tak myślałem twoje sekki zostaje ugaszone, gdy zabijesz żywą istotę. Lecz nigdy nie myśli o zabijaniu ludzi, to zupełnie co innego. Życie człowieka ma nieocenioną wartość,, Która nie powinna być od tak o odbierana. Czymś takim sprawisz cierpienie nie tylko osobie, której odbierzesz życie, pomyśl także o osobach, którym zależało na tej osobie. Człowiek co zadaje cierpienie innym nigdy nie zazna spokoju.  Zapamiętaj te słowa. To była pierwsza lekcja jaka dał mu nauczyciel. Przyjął to bardzo poważnie i cieszył się w duchu, że istnieje osoba rozumiejąca jego wnętrze. I tak przywiązał się do swojego mistrza.  Z pełnymi żołądkami ruszyli w czteroletnią podróż. Toeshi musiał ćwiczyć pod surowym okiem starca,którego imienia nawet nie znał. Rozwijał zdolności ciała po przez ciężki trening. Uczył się także życia i szkoły przetrwania. Jednym zdaniem można powiedzieć, że był przygotowywany do życia w każdych warunkach.Zabijając zwierzęta panował nad swoją żądzą mordu, ale cały czas czegoś mu brakowało. Starał się o tym nie myśleć i chciał tylko wykonywać polecenia nauczyciela.

Zmiany:
Przemierzając świat wzdłuż i wszerz ukończył lat 17. Właśnie zatrzymywali się w gospodzie kiedy nauczyciel zabrał Toeshi'ego na poważną rozmowę. -Jesteś prawie dorosły, właśnie przyszedł czas kiedy musimy się rozstać. Nauczyłem Cię wszystkiego czego mogłem, tak więc nie jestem Ci już... Nagle rozmowa została przerwana wylatującymi z zawiasów.-Nareszcie Cię znalazłem Krwawy Shinji, przyszedłem po zwòj, który skradłeś lata temu. Oddaj  po dobroci. Jesteś już stary, a chciałbym Ci dać jeszcze trochę pożyć. Młodzieniec był zdezorientowany całą sytuacją. Dowiedział się jak nazywa się jego mistrz, ale dlaczego Krwawy? W tym samym momencie zwątpił w swojego nauczyciela. Dlaczego ukrywał swoje imię? Ale nie to było w tym momencie ważne. Kim był ten odziany na czarno mężczyzna i o jaki zwòj mu chodzi. To było obecnym problemem. -Heh nie myślałem, że po tych wszystkich latach przeszłość po mnie wróci. A jeśli chodzi o zwòj to jest dobrze ukryty i nigdy go nie zdobędziesz!
-To się jeszcze okaże!
Po tych słowach rzucił się z impetem na Shinji'ego i razem z nim przebił się przez ścianę. Gdy opadł pył Toeshi ujżał jak jego mistrz wykonuje jakieś dziwne ruchy rękoma.  Wtedy jeszcze nie wiedział że to pieczęcie. Nagle zza pleców starca jakby znikąd wyrosły fale wody, które rzuciły się w stronę napastnika. Przed czarno odzianym mężczyzna wyrosła kamienna ściana. Jak się można było spodziewać,  tak pokaźna zapora bez trudu zatrzymała atak. -Jesteś słabszy niż wtedy, szkoda, że nie mogę się z tobą zmierzyć jak równy z równym!- wykrzyczał  zakapturzony oponent, po czym wyciągnął kunai'a zaczął biec w stronę swojego przeciwnika. Krwawy odpowiedział tym samym i zaczęliv walczyć w zwarciu. Chłopak nie wiedział co zrobić. Chciał pomóc, lecz był świadomy, że tylko by przeszkadzał. Wiedząc o swojej bezsilności zacisnął zęby i przyglądał się starciu. Nie trwało ono jednak długo. Zaledwie po paru minutach w piersi mistrza znalazł się kunai.Nie zostawiając czasu na jakąkolwiek reakcje agresor  płynnym ruchem wyciągnął następne dwa, które po chwili zatopiły się w ciele Shinji'ego., który prawie bezwładnie padł na ziemię. MISTRZU!!!  - wykrzyczał Toeshi i ruszył biegiem w kierunku nauczyciela. Kiedy był prawie przy nim został poczęstowany soczystym kopniakiem w główę. Zamroczony czołgał się w stronę mistrza. -Pytam po raz drugi, gdzie jest zwòj?- zapytał mężczyzna w czarnym płaszczu, ale w ramach odpowiedzi otrzymał splunięcie z wyraźną pogardą dla jego osoby - Haha, niech Ci będzie poradzę sobie bez tego. - po tych słowach powoli poszedł do leżącego starca i kunai tkwiący w jego piersi został wephnięty w głąb jego ciała co skończyło błyskawiczną śmiercią. Nastolatek chciał wydobyć z siebie jakieś słowa,  lecz nie był w stanie,  gdyż cios, który otrzymał był zbyt mocne. Zemdlał. Gdy się obudził napastnika już nie było. Ciało mistrza leżało w bezruchu. Toeshi wyrzucił z siebie przeraźliwy krzyk rozpaczy. Zginęła jedyna osoba,która szanował. W jego głowie mimo przestrogi nauczyciela tkwią chęć zabicia tamtego mężczyzny. Nie.  To była żądzą krwi.  Chciał po prostu kogoś zabić. Wydarzenia,  które miały miejsce zmieniły jego myślenie. Kiedy jego sensei już nie żyje, nie ma nikogo kto mógłby ogarnąć skrzywioną psychikę chłopaka. Znów poczuł pustkę...

Pochował mistrza i postanowił, że znajdzie tamtego człowieka i go zabije a na dodatek dowie się o zwoju i tajemnicach nauczyciela. Do tego czasu ma zamiar opanować umiejętności jakie ukrył przed nim starzec. Więc wyruszył w poszukiwaniu wiedzy.
Szukając informacji na temat sztuk ninja natknął się na informacje o akademii ninja. W pobliżu Ronin no kuni spotkał dziewczynę właśnie tam zmierzającą. Zgodziła się by ten jej towarzyszył. po przebyciu kilku godzinnej drogi otrzymał pastylkę i polecenie jej spożycia. Wykonał zadanie i chwilę później urwał mu się film. Po bliżej nie określonym czasie obudził się już w akademii.

Ostatnio edytowany przez Toeshi (2015-02-19 23:40:49)

Offline

 

#306 2015-02-25 00:06:02

Sensei_KuroiInu

Sensei

8260416
Zarejestrowany: 2014-09-21
Posty: 14

Re: Sala #1 - Prolog

Jak widzisz doczekałeś się wreszcie oceny własnej pracy. Przyznam szczerze, że wydanie uczciwego werdyktu wymagało chwili zastanowienia i sporo analizy tekstu by oddzielić w nim przysłowiowe ziarno od plew, a takie uwierz mi zdarzyły się tutaj. Tyle gwoli wstępu, więc pozwolisz, że przejdę do meritum.
   
    Jeżeli chodzi o warstwę fabularną to historia bez problemu do  mnie przemawia, jest do zrealizowania w konwencji Naruto i nie występują tam jakieś specjalne udziwnienia, więc liczy się to na plus. Samo pojęcie "Sekki" co prawda nie było nigdy używane, ale skoro uczyniłeś je motywem przewodnim i zgrabnie poprowadziłeś wątek nie będę się tego czepiał.
  Dziwne jest dla mnie osobiście, że Twój bohater od dziecka odczuwa od dziecka izolację od rodziców mimo, że Ci jak gwarantujesz kochają go i dbają o niego. Nie żyje to w zgodzie ani z psychologią rozwoju, ani z nauką zwaną psychiatrią, każda z nich dowodzi, iż człowiek nabiera cech o których wspominasz w drodze urazów, a nie jako cechę wadliwą. Nie są jednak jakieś na tyle wielkie mankamenty by kładły od razu całą ocenę.

    Aspekt techniczny plasuje się niestety niezbyt dobrze. Pojawiają się jakieś dziwne konstrukty językowe i gramatyczne typu: "Połowa jego stop wisiało już w powietrzu, a on sam podrywał się do skoku". Jeżeli chce się wykorzystywać pismo, a przecież stanowi to clue gry tutaj takie wałki są zaprawdę nie do przyjęcia.
  Z interpunkcją poczynasz sobie jak chcesz, raz stosując jej zasady, a raz kompletnie olewając, także pojawiają się rozliczne błędy. Jeżeli chodzi o zasób słownictwa wypada jak u większości czyli przeciętnie o czym z resztą świadczą rozliczne powtórzenia. Nie dopatrzyłem się też użycia środków stylistycznych nawet jednej przenośni.

   Podsumuję krótko, gdyż większość wyczerpałem w części powyższej. To bardzo dobra historia z niesmacznym warsztatem, którego poprawa wymagała by jedynie trochę większej ilości czasu i choć długość liczy się na plus nie ratuje to sytuacji. Tak, więc przydzielam Ci za Twą pracę  36 punkty do rozdzielenia między statystki.

Ostatnio edytowany przez Sensei_KuroiInu (2015-02-25 07:01:53)


I'm a sinner to most but a sage to some.

Offline

 

#307 2015-04-22 22:56:22

Kenchi

Wyrzutek

Zarejestrowany: 2015-04-15
Posty: 2

Re: Sala #1 - Prolog

Młodość mija jak sen ~ Teokryt


    Obudziłem się. Calutki mokry, przerażony jakby wyrwany z drastycznego snu. Właśnie tym jednym słowem mogę opisać moje początki i dzieciństwo – koszmar. Zapytacie otóż dlaczego? Ano opowiem Wam moim drodzy coś niezwykłego, a mianowicie jak to było od początku..
Przenieśmy się więc do 160 roku naszej ery. Wtedy się urodziłem, przynajmniej tak zapewniali mnie ludzie z którymi spotkałem się po raz pierwszy. Zapytanie dlaczego nie nazywam ich rodzicami. Otóż dobre pytanie, gdyż nie znałem ich, a oni na pewno nimi nie byli. Z opowieści urodziłem się w Kraju Błyskawic w prowincji Kouesumi nieopodal granicy z prowincją Chuu. Skąd o tym wiem? Opowiedziała mi jedyna i najbliższa mi osoba do momentu, w którym się rozstaliśmy. Moja opiekunka o bezdźwięcznym imieniu Mai. Otóż nie była moją ciotką, ani jak już wcześniej wspomniałem matką. Była dla mnie wszystkim mimo ciężkich lat spędzonych pod jej opieką! Traktowała mnie jak syna, a nawet nim nie byłem.

Mieć trudne życie to wielki przywilej ~ Gandhi


    Mai pewnego dnia tego feralnego dla niej roku przechodząc przez pewną wioseczkę usłyszała płacz dziecka. Dziecko usytuowane w koszyczku nieopodal pola ryżowego w pobliżu drogi. Płakało, wrzeszczało i wymachiwało rękami. Mai, gdy mnie zauważyła pomyślała – Nie, oprócz tego, że mnie okradli to i dziecko podrzucili. Nie tak miał mi minąć dzień.. – dokładnie tak. Nie pamiętam tego, ale zawsze mi to powtarzała bym zapamiętał o tym nieszczęsnym dniu. Moi rodzice. Tak, nie znałem ich, ale usprawiedliwiam ich. Nie dziwie się, że porzucili kogoś takiego jak ja. Kto na tym świecie ma fioletowe oczy?! Białe włosy?! No kto? Nie spotkałem drugiego takiego, chociaż tutaj w akademii nie takich dziwaków widziałem.
    Tegoż dnia Mai postanowiła zaopiekować się mną jakkolwiek to brzmi, bo gdy przypominam sobie dzieciństwo i spędzanie z nią czasu to raczej nie wspominam tego najlepiej. Nie było to na pewno miasteczko przy Chuu, tylko jakieś miejsce, gdzie ciągle padał deszcz. Musiałem od wczesnych lat harować na jedzenie w polu. Bez przerwy, a miałem może 5? Może 6 lat. Jednak to nie wszystko, praca to był najmniejszy wysiłek. Gdy wracałem Mai wręcz znęcała się nade mną. Jej treningi jako niedoszłej Jounin były piekielne. Powiadała – Nigdy mój młody Shiroyasho nie wiesz z jakim przeciwnikiem będzie dane Ci się mierzyć. Będziesz jeszcze mi dziękował. – po tych słowach, kolejny raz dostałem porządnego kopniaka w żebra, gdyż nie zdążyłem go zablokować. Na koniec dopowiedziała mi, że zabrała mnie również dlatego, że zawsze chciała mieć dziecko, a nie mogła. Zabrała mnie do siebie, na swoją farmę.

Tylko jedno jest ważne: nauczyć się bycia przegranym ~ Cioran


    Rok 170 naszej ery. Był to mój ostatni rok na farmie u Mai. Ostatni rok ambitnego i ciężko pracującego Kenchiego. Pewnego dnia bodajże wiosny napadła na nas jak błędnie przypuszczałem grupa shinobich, niestety nie znam się na znakach, nie potrafię powiedzieć z jakiej wioski.
- Witajcie drodzy farmerzy – z szyderczym uśmieszkiem jeden ze śmiałków przywitał się – widzę robota wam służy, dobre plony tego roku, co? – zakończył i popatrzył na mnie i Mai z góry.
- Zjeżdżać stąd patałachy, bo wytłukę co do jednego – nie podnosząc wzroku Mai kontynuowała zbiór i pakowała jedną z ostatnich drewnianych wanien.
- O proszę, mamy tutaj jakąś zuchwałą babę – powiedział ich najwidoczniej lider – oddajcie nam wszystko to może pozwolimy wam żyć. – pogroził liść, lecz jeszcze nie wiedział co go spotka.
- Koniec tego dobrego, Shiroyasha to będzie Twój trening – pomruknęła Mai i wskazała palcem na grupkę zbirów, bo na shinobich takiej wioski byli za słabi. Mai wciąż pracowała, nie zwracając uwagi.
Bez namysłu wyrwałem się z kolan, szybkim i pewnym atakiem powaliłem lidera i za nim stojącego przydupasa. – Na tyle was stać? Dziecko was pokonało haha! – roześmiała się wniebogłosy.
Popełniliśmy jednak błąd nie doceniając przybyszów. Byli to tylko zwiadowcy, którzy upozorowali bandytów, a wraz z nimi przybyli prawdziwi shinobi w poszukiwaniu wzmocnienia swoich wiosek w postaci dzieci, które mogliby wyszkolić na prawdziwych ninja. Gdy ich spostrzegłem było za późno. Jako dziecko byłem bardzo pewny siebie i silny fizycznie, w końcu nie każdego maltretuje opiekunka. Nic jednak nie mogłem im zrobić i mogłem tylko obserwować jak walcząca z nimi Mai zostaje pokonana i obezwładniona. –Uciekaj, uciekaj Kenchi! – krzyczała z całych sił dopóki nie została ogłuszona tępym uderzeniem w tył głowy.
Próbowałem ucieczki, lecz nie byłem dość szybki. Ostatnie co zapamiętałem to uśmiechniętą twarz przed moją i te słowa.. ‘Popatrz mi teraz głęboko w oczy, młodzieniaszku’. Nigdy nie zapomnę tych czerwonych oczu z czarnymi kropkami. Spadłem zamroczony.
Teraz nie pora myśleć o tym, czego Ci brak. Lepiej pomyśl o tym, co możesz zrobić z tym, co masz! ~ Hemingway
- Mai, Mai! – krzyczałem.
- Uspokój się, jesteś bezpieczny. – powiedziała nieznajoma mi kobieta w białym fartuchu.
- Gdzie jestem? – zapytałem, czułem, że nie była do mnie wrogo nastawiona. Wręcz się uśmiechała. – Co się ze mną stało? – usłyszałem odpowiedź.
- Otóż mój białowłosy chłopcze, jesteś w skrzydle szpitalnym Szkoły Ninja. Witaj! – uśmiechnęła się i poklepała mnie po ramieniu. – Jesteś przytomny więc mogę Cię już wypuścić.
- Ale, ale co ja tutaj robię?! – to były ostatnie słowa jakie zdążyłem wypowiedzieć przed wejściem jakiegoś groźnie wyglądającego shinobi. To moja historia. Tak znalazłem się w Akademii.

Offline

 

#308 2015-05-18 12:16:45

Sensei_KuroiInu

Sensei

8260416
Zarejestrowany: 2014-09-21
Posty: 14

Re: Sala #1 - Prolog

No, więc tak. Zacznijmy może od warstwy fabularnej. Sama historia prezentuje się dobrze. Podobał mi się motyw z opiekunką, która przygarnia chłopca tylko i ze względu na to, iż sama chciała mieć potomka. Jest to oryginalne i dotychczas podczas mojej pracy tutaj nie uświadczyłem tutaj takiego motywu. Jednak ku mojemu żalowi znalazłem kilka niedopatrzeń znacznie kłócących się z konwencją. Jeśli przepatrzysz listę rang na forum odkryjesz, że ranga jounina nie istnieje. Dzieje się tak dla tego, iż w tym czasie wioski jeszcze w ogóle nie istniały, a shinobi byli podzieleni tylko na klany.  Z teksu zaś jednoznacznie wynika, iż napastnikami są Uchiha z wioski liścia.
  Jeśli chodzi o warstwę techniczną mogę się przyczepić do niektórych dziwnych jak na mój gust konstrukcji językowych. Na ten przykład:

oddajcie nam wszystko to może pozwolimy wam żyć. – pogroził liść, lecz jeszcze nie wiedział co go spotka.

Jako interpretujący tekst tak na prawdę nie wiem co ten liść ma oznaczać. Dedukuję, iż chodzi o wioskę liścia, która to notabene nie istnieje, o czym mówiłem wcześniej. Jeżeli zaś nie chodzi o to, nie pojmuję sensu mieszczenia tego wyrazu w tym miejscu i jest to ni mniej ni więcej błąd językowy. Mam mieszane od czucia, też co do zdania:

Nie pamiętam tego, ale zawsze mi to powtarzała bym zapamiętał o tym nieszczęsnym dniu.

Rozmiesz wydaje mi się strasznie nielogiczne, iż używając narracji pierwszoosobowej twierdzisz, iż Twój bohater zapomniał to co miał zapamiętać, ale jednak to wspomina. Czyżby zapomniał pamiętając?

Dalej już nie będę się rozwodził, krótko podsumowując historia taka jak u poprzednika, dobra historia marny warsztat. Wobec tego przydzielam Ci 33 punkty na rozdanie pomiędzy statystki, lub możliwość poprawy.


I'm a sinner to most but a sage to some.

Offline

 

#309 2015-05-19 20:54:40

 Raisa

Zaginiony

54063373
Zarejestrowany: 2015-05-17
Posty: 8
Klan/Organizacja: Kuran Sen
KG/Umiejętność: Fumetsu
Ranga: Członek Klanu
Płeć: Kobieta
Wiek: 17

Re: Sala #1 - Prolog

- To przesłuchanie? Bo jeśli tak,jeszcze powinniście mi poświecić po oczach jakimś światełkiem...wtedy było by bardziej wiarygodnie.
Mruknęłam cicho,rozglądając się po pomieszczeniu,w którym przyszło mi siedzieć. Na pierwsze pytanie nie odpowiedziałam od razu.
- Kim jestem? Mam na imię Raisa,pochodzę z odległych, teraz już prawie opuszczonych terenów,o których mało kto pamięta. Mieszka tam głównie moja rodzina. Urodziłam się 17 lat temu. Mój ojciec długo był liderem naszego klanu..rodziny,wyznania. Mówcie jak chcecie,mi to obojętne,ale teraz właściwie nie wiem czy dalej nim jest.  Jego imię to Kirito,fajny z niego mężczyzna. Tylko strasznie surowy. Gdy ktoś ma odwagę mu się sprzeciwić, na ogół traci głowę. Jashin-sama go uwielbia. Z wzajemnością,rzecz jasna. Moja matka, Hayate również pochodzi z tego samego klanu co my. Jest dość przyjemną osobą,ale nie da sobie wejść na głowę. A już napewno nie pozwoli skrzywdzić albo obrazić swojej rodziny.  Od zawsze wiedzieli,że będą razem. Mama już w dzieciństwie oszalała na jego punkcie. Pobrali się jako nastolatkowie,potem pojawiłam się ja.  Podobno byli z tego faktu szczęśliwi.  Do tej pory pokładają we mnie wielkie nadzieje, chcą abym była na tyle silna,żebym mogła stać na czele wszystkich wyznawców naszego Boga.
Przeniosłam wzrok na oczy nauczyciela siedzącego najbliżej mnie,wpatrując się w nie pewnie.
- Ale wracając do mnie, sama nie wiem kim jestem. Wszyscy mówią,że fanatyczną wariatką. Może mają rację? Chcę przecież tylko zadowalać swojego Pana. O tak, Jashin-sama zasługuje na wszystko co najlepsze. Dam mu tyle ofiar,ile będę w stanie.
Uśmiechnęłam się sama do siebie,w ten swój typowy, nieco psychiczny sposób.
- Jakie jest moje motto? Jedyną osobą,która może mnie pokonać jestem ja sama. I wierzę w to niemal tak mocno,jak w Niego.
Mocno zacisnęłam w dłoni delikatny łańcuszek z zawieszonym na końcu znakiem boga Jashina. Kolejne pytanie. Zmrużyłam ociężałe powieki.
- Chcecie poznać moją historię? Oczywiście,że wam ją opowiem. Ale to nic specjalnego, szkoda waszego czasu.
Roześmiałam się głośno,patrząc na nauczycieli,którzy wpatrywali się we mnie,jakby niewiedząc co o mnie sądzić.
- Który to już dzień siedziałam zamknięta w pokoju? Trzeci,a może czwarty? Któż to by liczył.. - Zaczęłam swoją opowieść,opierając się łokciami o blat biurka,przy którym było mi dane siedzieć.
- Nie robiłam nic,poza ciągłym modleniem się. Wiele osób uznałoby to pewnie za chore,ale dla mnie modlitwa była wszystkim. Niby miałam normalną rodzinę..no,normalną to może nieco przegięcie. Ale miałam mamę,miałam tatę- ba nawet miałam w drodze młodszego brata. Ale nie opuszczałam swoich czterech ścian,nawet gdy bliscy wołali mnie,abym w końcu coś zjadła. Nie odczuwałam głodu. Nie myślałam o nim.
- Ona już chyba całkiem ześwirowała...
Głos sąsiadki rozmawiającej w ogrodzie z moją mamą- wysoką,piękną kobietą o czarnych sięgających pasa włosach i wielkich,niebieskich oczach,które po niej odziedziczyłam - wyrwał mnie z tego ,,transu". Jednak moja rodzicielka nie puściła jej tego płazem. Ona doskonale wiedziała,dlaczego tak jest. Można wręcz powiedzieć,że cieszyła się z faktu,że aż tak oddaję się naszemu Bogowi. Po chwili po kobiecie,która miała czelność mnie obrazić nie było już śladu. Mama po raz kolejny wykonała tradycyjny wśród wyznawców naszej wiary rytuał, skłądając ją jako niegodną  życia w ofierze naszemu Panu.  Tak,moja rodzina należała do wyznawców Anichiliźmu. Czciliśmy - i dalej będziemy,do końca naszych dni(które prędko się nie skończą... przecież jesteśmy nieśmiertelni) wielkiego Boga Jashina,który jest Bogiem zła.
- Mamo,nie musiałaś. Ona chyba miała rację.
W końcu wyszłam z tego ciemnego pokoju,zeskakując do ogrodu z parapetu. Mama uśmiechnęła się wesoło w moją stronę,głaszcząc się po widocznym już brzuchu. Podeszła do mnie -wtedy jeszcze zaledwie 8 letniej dziewczynki i przytuliła do siebie.
- Nigdy nie daj sobie wmówić,że jesteś wariatką. Na tym świecie nie ma ludzi w pełni normalnych..
[...]
Przez reszte czasu dokładnie pamiętałam jej słowa. I z każdym dniem coraz bardziej pogrążałam się i zamykałam w sobie.Minęło sześć lat. Całkiem się zatraciłam,ludzie uznawali mnie za psycholkę. Jedyne co się dla mnie liczyło to to,aby w końcu dojrzeć na tyle,aby przejść rytuał,który w pełni połączy mnie z moim Bogiem... Mój brat, Natsu, był innego zdania. Już w wieku pięciu lat uznał to za chore,ale bał się o tym powiedzieć. Bał się,że zginie z ostrza kosy albo ojca albo matki. Ale nigdy nie podejrzewał,że prawda będzie dużo boleśniejsza.
Przerwałam, beznamiętnym wzrokiem patrząc przez okno. Westchnęłam głośno,zagryzając wargę. Na tyle mocno,że po chwili już po mojej brodzie spłynęła stóżka krwi.
- To wydarzyło się rok temu. Miałam wtedy 16 lat.  Moi rodzice wyruszyli szukać ofiar dla Jashina,a ja zostałam z Natsu sama. Wtedy odważył mi się powiedzieć co myśli o naszej wierze i o tym jak bardzo nienawidzi naszego Boga. To zadziałało na mnie jak płachta na byka. Bez zastanowienia chyciłam kosę,która już na mnie czekała...I po prostu pozbyłam się tego szkodnika.Chciał,aby wszyscy ludzie byli dobrzy. W jego oczach nie powinno być zła na świecie,a nasz Bóg przecież kazał nam siać zamęt ,zło i cierpienie.Teraz pewnie nasuwa wam się na myśl pytanie,czy mi na nim zależało. Kochałam go,jasne. Ale miłość to ból.  Nieodłączna częśc naszego popieprzonego życia.
Uśmiechnęłam się nieco złośliwie,poprawiając jasne włosy. Przez chwilę zastanawiałam się,co teraz sądzą o mnie nauczyciele.
- Rodzice po powrocie najpierw mnie znienawidzili,ale zrozumieli czemu podjęłam taką decyzję. Dopuścili mnie do rytuału,a później wysłali tutaj,do akademii.  I to by było na tyle. Uprzedzałam,że moje życie to nic specjalnego. Dopiero teraz zaczynam swoją przygodę.


"Panie Jashin, obserwuj! Zaraz wpadnę w szał, w prawdziwy szał i zrobię im prawdziwą krzywdę!"

Karta Postaci | Seiyuu | Theme | Battle Theme

Offline

 

#310 2015-05-19 22:50:34

Sensei_KuroiInu

Sensei

8260416
Zarejestrowany: 2014-09-21
Posty: 14

Re: Sala #1 - Prolog

Od czego tu zacząć... Zacznę może od tego, że jakoś nie przepadam za sprawdzaniem prologów. Na początku czułem do tego jakoś nutkę sympatii, ale później ku mojemu zdumieniu odkryłem, iż czytanie tego wszystkiego nie jest tak przyjemne jak myślałem. Jakoś mało kto spełniał moje oczekiwania i byłem zmuszony z krwawiącym sercem wystawiać niepochlebne opinie.
  Ot właśnie skoro jesteśmy przy rzeczach niepochlebnych to muszę Ci powiedzieć, iż w złym guście jest rozpoczynanie zdania od spójnika. Nie jest to w prawdzie jakiś tragiczny błąd, ale psuje estetykę tekstu, a ja stwierdzam ze smutkiem, iż takowe omyłki u Ciebie wystąpiły. Nie uświadczyłem też jakoś środków stylistycznych, a przydała by się na przykład jakieś porównanie by upiększyć tekst. No i jeszcze te paskudne braki spacji...
  No, a po za tym chciałbym jeszcze sobie ponarzekać na to czy tamto, ale niestety resztą jestem zachwycony... Genialnym zabiegiem było osadzenie prologu w realiach przesłuchania. Podczas mej pracy tutaj nie spotkałem się nie dość z takim zabiegiem jak i tak udaną próbą przeprowadzenia go. Użyję zatem mego ulubionego zwrotu: Chapeau bas! Nie dopatrzyłem się również jakiś rażących niedopatrzeń w interpunkcji i oczy nie krwawiły od gwałtów prowadzonych na gramatyce. Zatem prócz tego co wymieniłem wcześniej warstwa techniczna wydaje się być w porządku.
  Co do fabuły całej historii jest ładnie i nienachalnie przeprowadzona. Nie musiałem po raz setny czytać o wymordowanej rodzinie, co ucieszyło mnie niepomiernie. Do tego dostaję bohaterkę, która niesamowicie oddaje wszelakie aspekty Jashinów. Podobało mi się to, że Raisa wręcz z otwartymi rękoma przyjmuje swe dziedzictwo nie starając się być jakoś na siłę oryginalna. Jej swego rodzaju psychoza i brak poszanowania dla życia też tam są i to ujęte jako ważne aspekty jednak nie wylewają się na siłę z matrycy powpychane w każdy kąt gdzie się da, proporcje są bardzo dobrze wyważone.
 
Tak oto plasuje się mój pogląd na sprawę. Niestety muszę Ci trochę wyszarpać z puli za te wszystkie nazwijmy to niedociągnięcia choć zaręczam, że czyniąc to cierpię... Ni mniej ni więcej jednak po raz pierwszy w swej karierze oddaje na ręce gracza 56 punktów na rozdanie pomiędzy statystyki. Mogę powiedzieć, że jestem zadowolony. Tak oto Pies składa w twe ręce wyrazy uznania i serdecznie zaprasza do następnej sali. Z gorącymi życzeniami powodzenia ;)


I'm a sinner to most but a sage to some.

Offline

 

#311 2015-06-20 21:07:12

 Kinmaru

Klan Sabaku

Zarejestrowany: 2015-06-20
Posty: 3

Re: Sala #1 - Prolog

Oczywiście wole to poprawić, lecz droga Sensei Akio pragnę zwrócić ci uwagę że NIGDZIE w tekście nie

jest napisane że którykolwiek  z rodziców umarł. Jego matkę porwali łowcy niewolników, a ojciec

zaginął, choć później mu się ,,ujawnił,, jeżeli mogę to tak nazwać. A teraz co do poprawy to

postanowiłem zmienić nieco historie ^^


Kinmaru urodził się w słoneczny (jak to na pustyni bywa) dzień. Nie było to nic ciekawego, tylko
zwykłe, nudne jak dla niektórych wydarzenie. Chociaż jak na Sabaku przystało było obchodzone z z
należytymi honorami. Chłopak został zaniesiony przez swoją matkę Yuzu i ojca Rinryu do świątyni w
której został namaszczony.


OPIS RODZICÓW:
Jego matka była typową dziewczyną z rodu Sabaku. Miała blond włosy praktycznie w kolorze piasku,
fioletowe oczy i ciemną opaloną przez pustynne słońce cerę. Ubrana była w typowy pustynny strój,
mianowicie płaszcz w szaro-brązowych kolorach, siatkowany top i zwykłe spodnie ninja. Nie miała ona
jakiejś niezwykłej historii urodziła się w Sakkaku i była stu procentowej krwi Sabaku.
Zaś jego ojciec to całkowicie inna bajka... Miał kruczoczarne włosy, lazurowe oczy i bladą cerę co
było bardzo rzadko spotykane w tak słonecznym klimacie. Nie wiadomo skąd pochodził, nawet jego żona
nie wiedziała. Lecz krążyły pogłoski o tym że był wyrzutkiem jednej z gałęzi  klanu Namikaze ale mało osób dawało temu wiarę. Był co prawda ninja ale nikt nie widział żeby ,,podróżował w czasie,, jak to mawiają
legendy o tym że klanie. Chociaż znał się na Fuuinjutsu co nieraz udowodnił pomagając ludzią
ruszającym w podróż zapieczętować swój dobytek w zwojach.
Poznali się oni gdy łowcy niewolników napadli na jedną z małych osad a będący w pobliżu Rinryu i jego
przyszła małżonka Yuzu ruszyli mieszkańcom na ratunek. To tam mężczyzna oczarował kobietę ,,tańcząc,,
wśród trupów, krwi i słonecznych promieni które nadawały jego oczom cudowny wygląd a całość tworzyła
zapierającą dech kompozycje. Zaś ona sprawiła na nim niesamowite wrażenie nie tylko swoimi
zdolnościami obrony i ataku, ale także urodą i wdziękiem. Po za tym uratowała mu życie chroniąc go
piaskiem przed ugodzeniem mieczem w plecy i haniebną śmiercią.

7 lata po urodzeniu chłopca:

Życie Kinmaru przebiegało spokojnie bawił się i śmiał, miał dużo kolegów i koleżanek, typowa sielanka
żyć nie umierać a na dodatek właśnie miała mu się urodzić siostrzyczka.

14 urodziny młodziaka:

Kinmaru wraz ze swoją siedmio letnią siostrą Aiko i rodzicami świętowali urodziny chłopca.
A jak to było w zwyczaju każdy młody Sabaku dostawał swoją gurde właśnie w ten dzień. Tak samo było i
w przypadku naszego młodziaka. Dostał on gurde którą jego ojciec i matka znaleźli w pobliżu starej
świątyni w okolicach Sakkaku. Coś co wyróżniało ten prezent to to że była ona znacznie mniejsza od
innych gurd, mniej więcej wielkości zwoju do pieczętowania, Kinmaru uznał to za oznakę że jest zbyt
słaby albo co ponieważ gurda każdego z jego znajomych była znacznie większa. Lecz rodzice rozwiali
jego wątpliwości, tata wytłumaczył mu że to specjalna lekka gurda ze specjalną pieczęci która sprawia
że jest dużo mniejsza i bardziej poręczna ale przechowuje taką samą ilość jak normalna. Kinmaru po
usłyszeniu tego wyraźnie się rozchmurzył i zaczął dziękować rodzicom za tak wspaniały prezent. Zaś
jego siostra spoglądała z wyraźną zazdrością na rzecz którą otrzymał jej brat i już nie mogła się
doczekać kiedy dostanie swoją. Chłopak oprócz gurdy otrzymał również krótką katanę, co go dosyć
zdziwiło bo każdy z jego klanu preferował raczej walkę na dystans niż w zwarciu a jedyną osobę którą
widział kiedykolwiek z kataną był jego tata. I tu z wytłumaczeniami znów przyszedł jego ojciec.
Powiedział mu że poleganie tylko na ninjutsu i walce na dystans nie jest najbezpieczniejsza więc
będzie z nim trenował także walkę w zwarciu. Chłopiec bardzo się ucieszył na myśl o tym czego może
się nauczyć.

Przez następne dwa lata trenował pod okiem rodziców. Matka starała się go nauczyć technik klanowych
lecz jak na razie nie szło mu to za dobrze gdyż jego kontrola chakry była na mizernym poziomie, co
dziwne... posiadał jej nadzwyczaj dużo jak na ten wiek. ,,Gdyby ją umiał wykorzystać...,, często
słyszał to zdanie. Co innego działo się podczas treningów u ojca. Okazało się że chłopak był bardzo
zwinny, szybki i całkiem silny co się nie zdarzało praktycznie nigdy w klanie który walczy na dystans
i preferuje raczej techniki obronne. Wiele osób w osadzie mówiło że to wina genów ojca i przez to
nigdy nie będzie potrafił posługiwać się technikami klanowymi tak dobrze jak jego rówieśnicy.
Wydawałoby się że Kinamru powinien być z tego powodu załamany... Nic bardziej omylnego. On się z tego
cieszył. Co prawda nie potrafił używać technik rodowych tak dobrze jak inni... Ale nauczył się
kontrolować piasek na tyle by chronił go podczas ataków, a w połączeniu z technikami walki kataną
których nauczył go jego ojciec był w stanie pokonywać każdego w swoim wieku a niekiedy i starszych
podczas sparingów.W końcu po upływie tych dwóch lat, które Kinmaru spędził na treningu z rodzinom jego techniki klanowe,
i kontrola chakry nadal były na mizernym poziomie. W tym celu jego rodzina widząc w nim nie
oszlifowany diament postanowiła wysłać go do akademi ninja.
Pożegnawszy się z rodziną wyruszył do akademi prowadzony wskazówkami ojca co do jej położenia.

Pół roku później:
16 letni chłopak o kruczoczarnych włosach, fioletowych oczach, bladej cerze. ubrany w spodnie
bojówki, siatkowany top na który założona była bluza z kapturem, czarne buty, pustynny płaszcz, swoją
lekką gurde przymocowaną do lewego ramienia oraz katanę przepasaną poziomo w pasie i bandaż okalający
dolną cześć jego twarzy zaczynając od podbródka a kończąc na nosie, a kiedy zerwał się podmuch wiatru i
podniósł jego grzywkę można było też zauważyć że jego lewe oko przecina blizna którą najpewniej zdobył podczas jakiejś walki, a tuż nad nim znajduje
się znak mówiący o jego przynależność do klanu.

Wreszcie tu jestem... Uważaj akademio ninja, przybyłem by pokazać ci że klan Sabaku posiada nie tylko
wspaniałą obronę!- Rzekł do siebie Kinmaru a w jego jednym oku można było odczytać wyraźne podekscytowanie.

Ostatnio edytowany przez Kinmaru (2015-06-21 13:10:57)


Przybyłem by odnaleźć... nie odnalazłem... wiec wyruszam szukać dalej...

Offline

 

#312 2015-06-20 23:38:28

Sensei_Akio

Sensei

Zarejestrowany: 2012-11-02
Posty: 192

Re: Sala #1 - Prolog

Zacznę od początku, a później przejdę do rzeczy, które mi się rzucały w oczy. Generalnie jak na pierwszy raz nie jest źle, ale śpiewająco też nie.

Chłopak o kruczoczarnych włosach, fioletowych oczach, bladej cerze, z bandażem obwijającym kawałek jego twarzy poczynając od brody kończąc na nosie i stanął przed

wrotami akademi ninja...

Nie do końca wiem w jakim celu ta przerwa, po za tym mam wrażenie, że czegoś tu brakuję, jakbyś zgubił myśl. Zacząłeś opisywać wygląd chłopaka, a później to "i stanął" sugerujące jakby wcześniej coś robił.  Cały czas robisz te przerwy, zupełnie bez sensu bo nie jest to ani nowy akapit, ani nawet nowa myśl. Dialogi raz rozpoczynasz od myślników, raz nie. Powinieneś zachowywać jedną formę jak nie radzisz sobie z myślnikami, to po prostu  zmień kolor wypowiedzi.  Myślniki traktuj jak znak interpunkcyjny tzn. stawiaj po nim spacje.
   Teraz to co najważniejsze czyli historia, nie jest szczególnie oryginalna, śmierć rodzica bądź obydwu następuje w jakiś 75% prologów. Nie jest też zbyt szczegółowa, ale nie zawiera prawie żadnych wpadek. Bardzo podobał mi się motyw łowców niewolników tym bardziej, że klan Sabaku występuje na terenie gdzie oni  się w naszej fabule dość często pojawiali. Jedyny fakt, który mnie zabolał to to, że napisałeś że  Kinmaru opanował już KG swojego klanu. Jak się później dowiesz nie jest to takie łatwe, wchodząc do akademii ninja jesteś absolutnie początkującym ninja, który w najlepszym razie liznął coś Taijutsu i zna teorię.    Możesz próbować się poprawiać lub przejść dalej z 28 Punktami   na rozdanie miedzy statystyki.
Edit: Wybacz, chodziło mi o ogólny motyw brakujących rodziców, najczęściej jest to śmierć, ale podchodzi po to zaginiecie, porzucenie itd. Generalnie chodzi o fakt, że prawie każdy ninja ma niezbyt szczęśliwę dzieciństwo. Widzę, że trochę bardziej postarałeś się jeżeli chodzi o formę teraz jest znacznie bardziej czytelne. Co do samej historii to tym razem znacznie bardziej zwyczajna, ale też nie zachwycała. Nie chodzi mi o samą fabułę,a o sam styl dość charakterystyczny dla osób, które zaczynają swoje przygodny na pbf. Zawierasz bardzo mało konkretów, a pełno uogólnień. Jak już zaczynasz pisać coś ciekawszego to naglę ucinasz, nie wyjaśniając zbytnio o co chodzi. Za to opisy postaci wychodzą Ci całkiem sprawnie. Generalnie wiele więcej punktów przyznać nie mogę, bo nie do końca byłoby to fer wobec innych wcześniej ocenionych, ale trzymaj 33 punkty

Ostatnio edytowany przez Sensei_Akio (2015-06-22 12:04:51)

Offline

 

#313 2015-08-16 13:16:18

Ekiguchi

Wyrzutek

54509303
Zarejestrowany: 2015-08-15
Posty: 4

Re: Sala #1 - Prolog

**Theme**



|Obrazek|


- Piszę ten list, aby przypomnieć ci nasze wspólne chwile. Tak, tak właśnie dokładnie te chwile kiedy byliśmy naprawdę rodzeństwem, a nie oddalonymi od siebie o setki kilometrów pionkami na szachownicy losu - pojawiły się na kartce pierwsze słowa, jednak wraz z nimi pojawiły się także łzy, który spadały jedna po drugiej niczym krople deszczu w burzę rozmazując wreszcie tusz na pożółkłej karteczce, światło zachodzącego Słońca przestało wystarczyć do tego, aby móc swobodnie pisać, toteż starszy już mężczyzna zarzucił szarawą brodę na plecy, poprawił binokle i zapalił jedną z wielu lampek w pomieszczeniu.

- Zdecydowanie nie tak powinno się zaczynać listy do dawno widzianych osób - powiedział sam do siebie i zgiął w rękach list rzucając go następnie na już sporą kupkę takich samych niechcianych dzieł.

- Serdecznie pozdrawiam cię Kikioshi i mam nadzieję, że jesteś w dobrym zdrowiu - pojawiły się na kartce pierwsze wyrazy, które wyjątkowo spodobały się starszemu mężczyźnie.

- Piszę do ciebie, aby powspominać naszą młodość, choć może się wydać bardzo odległa to mimo wszystko pamiętam z niej każdy szczegół. Nie mieliśmy nigdy czasu, aby szczerze porozmawiać o swoich przeżyciach, a dziś kiedy czuję, iż kres mojego życia jest blisko mam wielką ochotę na wygadanie się. Niech te słowa będą formą mojej przedśmiertnej spowiedzi - zakończył wstęp wymachując piórem niczym artysta swym pędzlem.

|Obrazek|



- Urodziłem się we wspaniałym miejscu, które nosi nazwę Ronin no Kuni. Pisząc wspaniałym mam dokładnie właśnie to słowo na myśli. Ah te piękne bambusowe lasy, rzeki pełne ryb, ścieżki i ubite trakty przez, które przemieszczali się strudzeni pielgrzymi czy handlarze z głównego miasta. Mój dom znajdował się przy jednym z tych wspomnianych jezior, więc jak można się domyślić dzieciństwo mijało mi na codziennym pluskaniu się czy poławianiu ryb. Moi rodzice nim osiedlili się w tym spokojnym i harmonijnym miejscu nie mieli ułożonego życia wynikało to z faktu, iż byli ninja. Fakt dlaczego stali się wyrzutkami i dlaczego zrezygnowali z posiadania własnego klanu czy też należenia do jakiegoś nie jest mi na chwilę obecną znany, jednak przypuszczam, iż sprawiła to ich miłość do siebie oraz ciąża, której skutkiem byłem ja. - dokończył pisać fragment mężczyzna prostując swoje obolałe plecy. Wstał i zasunął za sobą krzesło, zgasił lampkę i powędrował na niższą kondygnację swojego mieszkania do kuchni. Przygotował tam sobie kolację i ze smakiem ją zjadł ciągle zamyślony uśmiechał się do siebie. Ponownie wstał i ruszył w stronę pokoju gościnnego, który był największym pomieszczeniem w tym domostwie. Na ścianach wisiały różne trofea oraz obrazy. Siwowłosy podszedł do jednego z nich i dokładnie się przyjrzał. Można było na nim zauważyć cztery osoby. Od lewej był to jego ojciec, bardzo postawy człowiek wysoki na prawie dwa metry, który zawsze kojarzył się wszystkim z niedźwiedziem mimo to był bardzo serdecznym człowiekiem, który nauczył jeszcze wtedy młodego Ekiguchiego co znaczy bycie prawdziwym mężczyzną. To on dawał mu pierwsze lekcje posługiwania się bronią, choć w tajemnice przed matką, która chciała chronić swoje dzieci przed tym brutalnym światem, on też nauczył go jak być szarmanckim wobec kobiet i jak robić jak najlepsze wrażenie. Kolejną osobą na obrazku był on sam. Mały jeszcze wtedy dzieciak w krótkich niebieskich spodenkach w grochowe szelki, białą koszulkę wciśniętą w wyżej wymienione i sandały. Zawsze był raczej średni ze wzrostu i daleko było mu do ojca, który patrzył na wszystkim niczym z nieba. Mimo to należał do urodziwych dzieci, a potem młodzianów. Miał długie białe włosy, zielone oczy oraz jasną cerę. W bardzo wczesnej młodości przyjaciele rodziny mylili go z dziewczynką. Kolejna, trzecia już osoba była jego matką. Przepiękna, krótkowłosa kobieta o bladej cerze, która w połyskującym słońcu wyglądała niczym bogini z opowiadań. Zawsze starała się przekazać swoim dzieciom to co najważniejsze: uczciwość, dobroć i uprzejmość, choć tak naprawę niewiele tych cech Ekiguchi posiadał w późniejszym okresie swojego życia to były one dla niego pewnymi wskazówkami czymś czym mógłby się kierować. Ostatnio osobą była jego siostra, siedziała na wózku inwalidzkim, jednak mimo to była rozpromieniona i emanowało od niej pozytywną energią. - Zawsze taka sama, zawsze - uśmiechnął się i stwierdził starszy mężczyzna popijając parującą zieloną herbatę. Była to dziewczynka o zbliżonym wyglądzie do mamy również była pięknością o niespotykanym kalibrze. -Eh- westchnął mężczyzna, który jakby przypomniał sobie o czymś ważnym. Swoim powolnym krokiem ruszył na górę mieszkania, aby dokończyć list. Uchylił delikatnie skrzypiące drzwi i wpełzł niczym cień do środka. Ponownie zapalił lampkę i przez chwilę wpatrywał się w Słońce, które przybierało kolor purpury jedynie delikatnie odbijając się od tafli wody płynącej przez miejscowe jeziorko. - Na czym to ja...- zapytał sam siebie i spojrzał na papier. -Ah tak była mowa o ciąży - stwierdził i zamoczył pióro w czarnym atramencie.

- Po mnie urodziła się moja siostra, czyli ty droga czytelniczko, jedyna osoba, która została mi na całym świecie i zawsze wspierała mnie dobrym słowem i radą. Razem dorastaliśmy i choć ona mimo swojej choroby nie mogła spędzać czasu w taki sposób jak ja to robiłem to zawsze zabierałem ją w miejsca gdzie mogła poczuć się wolna, nie tyle wolna od swojej przypadłości, ale od wszystkiego, od świata, od myśli i od trosk. Był to jeden z wielu lasów bambusowych, który znajdował się w Ronin no Kuni. Mieliśmy tam takie tajne miejsce w samym środku lasku. Zielone połacie łąki przecinało tam błękitne jezioro, które według miejscowej legendy pokazywało przyszłość osoby, które weń się wpatrywała. Oczywiście nikt z nas nie ujrzał jej nigdy, jednak sam mistycyzm tego miejsca dodawał niezwykłego klimatu i chęci po prostu przychodzenia tam. - postawił kropkę i zrobił przerwę na zastanowienie się co tak naprawdę należy napisać dalej, nie wiedział, a więc należało odpocząć. Schował kałamarz oraz pióro do jednej z szuflad w biurku, zasunął za sobą krzesło i zgasił lampkę. Udał się do przeciwległego pokoju, który pełnił rolę jego sypialni. Położył się i z otwartymi oczami zaczął marzyć o tych wszystkich chwilach swojego dzieciństwa, która przysporzyły mu masę uśmiechu i radości. Wreszcie usnął i zaczął śnić. Sen był jakby przypomnieniem tego jaki był, a był bardzo żywym chłopcem, który wiecznie zapełniał wszystkie kąty, był raz tutaj, a raz gdzie indziej, pomagał rodzicom w ciężkich sprawunkach. Nigdy nie lubił czytać książek, jednak jedna z nich wybitnie go zainteresowała, a opowiadała ona o historii krainy, w której mieszkał. Trzymał ją do tej pory w szafeczce często wracają do jej już dawno nie aktualnego tekstu.

Rano i część dnia spędził sprzątając swój dom oraz obejście, mogłoby się wydawać, iż stracił całkowicie chęć na dalsze pisanie listu, jednak wraz z nocą przyszła i chęć na kolejną dawkę wyżalenia się i wyspowiadania zarówno przed samym sobą jak i przed siostrą. Usiadł wygodnie na swoim fotelu i zapalił papierosa - Nie powinienem, ale... I tak gorzej być nie może - powiedział głośno się śmiejąc, zawiesił go po kilku chwilach na papierośnicy i zaczął pisanie.

|Obrazek|



- Dorosłem i czas było wybrać czy chcę zostać tutaj i pełnić żywot rolnika, rybaka lub drwala czy wybieram się do akademii ninja. Wiedział, iż druga opcja była bardzo nie w smak moim rodzicom, którzy woleliby, abym osiedlił się właśnie na miejscu i wiódł spokojne życie dokładnie takie jak oni. Pech chciał, iż dzień wcześniej pokłóciłem się z nimi dosyć mocno i żeby zrobić im na przekór wybrałem właśnie życie ninja. Ciężko z perspektywy czasu mówić czy był to dobry wybór, ale jedno jest pewne był całkowicie przypadkowy. Matka spakowała mi prowiant ojciec udzielił ostatnich wskazówek, wszak mieliśmy się nie widzieć już naprawdę długo. Kłamstwem byłoby, gdybym w tym momencie napisał, iż się nie bałem, wręcz przeciwnie bałem się jak cholera i do ostatniej chwili gryzłem się z myślami czy robię dobrze. Mimo wszystko mój honor nie pozwalał mi uczynić inaczej. Pożegnałem się z nimi i pobiegłem do lasku gdzie czekała na mnie siostra, złożyłem wtedy pewną przysięgę, o której przypomniałem sobie właśnie pisząc ten list. Miałem mianowicie zajmować się w swojej nowej karierze pomocą innym, więc wybór ścieżki medycznej nie był przypadkowy jak sądziłem do tej pory. Ucałowałem ją i odszedłem w siną dal, dal, która była obfita w wiele przygód często strasznych i takich, o których lepiej głośno nie mówić. Stałem się wiecznym tułaczem biegającym za własnymi marzeniami, a to moja spowiedź - skończył swój list dodając ostatnie poprawki oraz więcej szczegółów dotyczących owych strasznych przygód. Poszedł na poddasze gdzie trzymał kilka gołębi pocztowych, a następnie wypuścił jednego z nich i zapiął mu na nóżce list, gołąb wiedział gdzie ma go dostarczyć.

Stary mężczyzna wrócił na swoje miejsce przy biurku, wziął w ręce papierosa i ćmił go długo wpatrując się w Słońce, które żegnało się z nim. Zgasił papierosa oraz lampkę usiadł i przykrył się kocem, przymknął oczy, a Słońce zaszło pozostawiając po sobie jedynie ciemność. Umarł...

|Obrazek|

Offline

 

#314 2015-08-16 14:28:00

Sensei_Akio

Sensei

Zarejestrowany: 2012-11-02
Posty: 192

Re: Sala #1 - Prolog

Szukam, szukam i szukam i nie za wiele mogę znaleźć coś do czego mogę się doczepić, a lubię się czepiać. Zacznę od tego, że większość ludzi pisze jak to straciła rodziców albo jak stoczyła epickie bitwy lub jak to są super utalentowanymi młodymi ninjami. Ty natomiast piszesz jak piszesz list. Robisz to na tyle dobrze, że jest to ciekawsze niż nie jeden opis epickiej walki czy nieszczęśliwego dzieciństwa, które miałem okazję czytać. Masz bardzo ciekawy styl pisania, a całość opowieści układa się całkiem spójnie.
Kilka bardziej uwag niż błedów.

Mój dom znajdował się przy jednym z tych wspomnianych jezior

Jezioro wspominasz dopiero później także użycie słowa wspomnianych nie do końca pasuję, ponadto piszesz list do siostry, która prawdopodobnie mieszkała w tym samym domu więc bardziej "Nasz dom", poprawiasz się dopiero w momencie gdzie twoja siostra się rodzi.

pełnić żywot rolnika, rybaka lub drwala czy wybieram się do akademii ninja. Wiedział, iż druga opcja była bardzo nie w smak moim rodzicom

Przypuszczam, że chodziło rodzicą bardziej o to abyś nie zostawał ninja, w tak sformułowanym zdaniu nawet zakładając, że połączysz rolnika z rybakiem, drugą opcją jest drwal. Który jest zdecydowanie bezpieczniejszym zajęciem niż bycie ninja.
Forma listu jest bardzo sprytna bo pozwala ci nie rozwijać pewnych wątków jednocześnie nie dając uczucia, że czegoś w prologu brakuje. Mimo wszystko zabrakło mi trochę informacji o samym Ekiguchi, brakuje mi też informacji o samej kłótni, która jakby nie patrzeć była kluczowym momentem w życiu młodego Ekiguchiego. Teraz to trochę brzmi jak zostanę ninja bo zupa była za słona. Być może gdyby nie ten papieros miałby więcej czasu aby dopowiedzieć swoją historie ^^

Ok przyznaje Ci 55 Punktów i życzę aby twoja postać dożyła śmierci przedstawionej w prologu.

Offline

 

#315 2015-08-21 15:11:08

Yamake

Zaginiony

Zarejestrowany: 2015-08-20
Posty: 9

Re: Sala #1 - Prolog

"Woj­ny zaczy­nają się, kiedy chcesz, ale nie kończą się, kiedy prosisz."


Niccolò Machiavelli


rok 163 n.e.


Klan Hyuuga, jedna z najbardziej dumnych rodzin na całej kuli ziemskiej. Odwieczny podział klanu na gałęzie zaczyna budzić protesty i spory. Zasiane ziarno niezgody kiełkuje i sprawia, iż ów klan przestaje być kochającą się rodziną, a zbliża się wojna domowa. Boczne gałęzie zaczynają buntować się przeciwko władzom. Potencjał wojenny obu stron konfliktu jest podobny, gdyż główna gałąź mimo większego wyszkolenia bojowego ma braki w ludziach w stosunku do przedstawicieli niższego szczebla. Początek rebelii wisi na włosku...


* * *




Kto prag­nie po­koju, mu­si się go­tować na wojnę.


Winston Churchill



rok 165 n.e.


Przygotowania do wojny trwają, obie strony ani myślą odpuścić, chcą pokazać drugim, kto jest prawowitą głową klanu Hyuuga. Mimo iż straty w ludziach mogą spowodować śmierć klanu z rąk innych, sąsiadujących. Przecież wojna domowa jest najlepszym momentem na atak ze stron wrogich klanów.
Największym zmartwieniem obu stron konfliktu jest los ich najmłodszych pociech. Boczna gałąź klanu postanowiła wysłać swoje dzieci do Kraju Pól Ryżowych, uprzednio upewniając się co do miejsc zamieszkania dla najmłodszych. Większość z nich trafiła do domów ubogich wieśniaków, którzy zajmowali się pracą na roli. Jednym z tych dzieci był wówczas dwunastoletni chłopiec o imieniu Yamake. Trafił on do dwójki ludzi w podeszłym wieku, starca i staruszki. Wzamian za troskę i opiekę, jaką sprawowali nad nim dziadkowie, młody Hyuuga odpłacił im się młodzieńczym buntem i darciem kotów. W końcu nie był małym dzieckiem, wiedział gdzie jest jego dom. Miał żal do rodziców o to, że nie pozwolili mu walczyć u ich boku. Przecieć też jest Hyuugą, też ma Byakugana, na pewno by się do czegoś przydał.
Całe dnie spędzał poza domem, albo spacerował po wiosce, albo wyruszał na dalsze wyprawy. Ciągle rozmyślał nad tym, kiedy będzie mógł wrócić do domu, co dzieje się z jego rodzicami, co stało się na wojnie. Takie myśli zaprzątały jego głowę przez długie miesiące. Z czasem młody Hyuuga zmienił swoje nastawienie do przybranych rodziców, zaczął pomagać im w uprawie ryżu, a nawet w obowiązkach domowych.


* * *




Uczu­cie naj­bar­dziej niewy­powie­dziane, stan próżny wsze­lakiej ul­gi,
ucisk ser­ca ciągły i jednostajny.


Stefan Żeromski



rok 169 n.e.


Lata mijały na rutynowych czynnościach. Ciągła praca nie przeszkadzała Hyuudze. Przez cztery lata spędzone na roli stał się większy i silniejszy dzięki wysiłkowi fizycznemu. Mimo tego, że podobało mu się to sielankowe życie, coś wciąż nie dawało mu spokoju. Zdawał sobie sprawę, że gdzieś daleko od niego, jego najbliźsi nadstawiają karku, by wreszcie klan Hyuuga ogarnął pokój. Nadstawiają karku? A może już nie? Nie wiedział... Nie wiedział jak skończyła się wojna, o ile już się skończyła. Chciał wrócić do swojej ojczyzny. Chciał dowiedzieć się, co dzieje się z jego krajem. Odczuwał silną nostalgię. Wiedział, że musi coś zrobić.


* * *




Podróż przez ty­siące mil mu­si roz­począć się od pier­wsze­go kroku.


Lao Cy



rok 170 n.e.


Wkraczał właśnie do Kraju Ziemi. Kraina Sashikan stała przed nim otworem. Był już niedaleko swojego dawnego domu. Pragnął dostać się tam jak najszybciej. Zmęczony nieustanną podróżą postanowił w pobliskim miasteczku spędzić jedną noc. Chciał tylko się zdrzemnąć i już z samego rana wyruszyć w dalszą podróż. Szkoda było mu czasu, musiał jak najszybciej dostać się do swojego kraju.
Wszedł do pobliskiej tawerny, usiadł przy barze i zapytał znajdującego się tam barmana o nocleg. Dostał kluczyk do pokoju, wszedł na piętro, zostawił swoje rzeczy i położył się na posłaniu. Leżał tak kilkanaście minut po czym dopadł go błogi sen.
Wybudziły go szepty, które wydobywały się z pokoju obok. Zbliżył się do ściany i wyteżył słuch.
- ...pokoju obok jest Hyuuga? Cała tawerna już o nim huczy. Ciekawe czy wie, co się stało... Przecież wielu z nich w młodym wieku opuściło kraj - Yamake wstrząśnięty tym, co właśnie słyszy, zbliżył się jeszcze bardziej do ściany, by głos mężczyzny stał się wyraźniejszy. Niestety, nikt więcej nie odezwał się ani słowem. Prawdopodobnie usłyszeli, jak Hyuuga poruszał się po pokoju, więc nie chcieli kontynuować rozmowy.
O godzinie 6.30 wstał z łóżka, ubrał się, spakował swoje rzeczy i wyruszył w dalszą podróż.
Bez większych przeszkód trafił do Kokkai. Dobrze znał te okolice ze swojego dzieciństwa. Czasem chciałby wrócić do tamtych czasów, kiedy biegał beztrosko po licznych wzgórzach. Ruszył w stronę siedziby klanu. Nic tam się nie zmieniło, jak widać walki toczyły się w innych miejscach. Chwilę później znalazł się przed drzwiami swojego starego domu. Tyle wspomnień powróciło, tyle radosnych wspomnień... Jednak nie mógł pozbyć się uczucia niepokoju... Może było to związane z tym, że okna były zabite deskami. Zapukał w drzwi... Nic. Żadnej odpowiedzi, żadnego krzątania się po domu, żadnych odgłosów, nic. Albo nikogo nie było, albo po prostu nikt nie chciał otworzyć. Młody Hyuuga przechadzał się po wiosce w poszukiwaniu jakichś znanych twarzy. Po dłuższej chwili zwątpił w to, że kogokolwiek pozna, gdyż chyba był zbyt młody, żeby dobrze pamiętać twarze. Postanowił popytać przechodniów o losy wojny miedzy gałęziami rodziny Hyuugów. Nie dowiedział się za wiele konkretnych rzeczy, tak jakby był to temat tabu. Nie mógł znaleźć swoich rodziców, nie mógł dowiedzieć się nic na temat ostatnich kilku lat.. Czuł się bezsilny. Postanowił zamieszkać w wiosce z nadzieją, że będzie mu dane dowiedzieć się czegoś z czasem.


* * *




Łat­wiej jest głosić pokój, niż go zachować.


Andre Maurois



rok 171 n.e.


Minęło kilka miesięcy, Yamake zadomowił się na nowo w siedzibie klanu, jednak nadal nie wiedział nic o wojnie i jego rodzicach. Jedyne, czego udało mu się dowiedzieć, było to, że aktualnie w klanie trwa względny pokój, co do ustroju nic się nie zmieniło, więc można domyślać się, że główna gałąź rodziny zwyciężyła potyczki, co napawało Hyuugę większym niepokojem. Było wiadomo, że boczna gałąź rodziny nie odpuści tak łatwo, a pokój jest tylko względny.
Minęło jeszcze trochę czasu, Yamake wiedział, że nie usiedzi w miejscu tyle czasu. Postanowił wyruszyć, stać się silniejszym Ninją, nauczyć się wielu technik, by w następnej wojnie domowej Hyuugów doprowadzić swoją gałąź do zwycięstwa.

Offline

 

#316 2015-08-21 19:21:08

Sensei_Akio

Sensei

Zarejestrowany: 2012-11-02
Posty: 192

Re: Sala #1 - Prolog

No niech będzie podciągnę ci to wyruszanie aby stać się silniejszym ninja jako wybranie się do szkoły ninja co jest obowiązkowym punktem każdego prologu. Historia trochę naciągana bo nie do końca zgodna z forumową. Nawet nie jestem pewien czy jest podział taki wśród hyuugów, ale że obecnie nie ma ich za dużo przymknę na to oko. Ogólnie szału niema i wygląda to jak typowy prolog. Fajny motyw z cytatami, fajny motyw z historią  hyuugów w tle, ale w tym przypadku była ona raczej większym elementem niż sama historia twojej postaci. Przyznaję Ci 31 punktów i zapraszam do następnej sali.

Offline

 

#317 2015-08-21 20:06:39

 Toin

Klan Ayatsuri

46772835
Skąd: Wrocław
Zarejestrowany: 2015-08-15
Posty: 4

Re: Sala #1 - Prolog

-Już gotowe?
Siedział przed stołem roboczym i usiłował skupić się na leżącym przed nim mechanizmem. Chciał jak najszybciej uporać się z robotą i zgarnąć zapłatę za zlecenie, lecz mróź wprawiał jego dłonie w odrętwienie. Warsztat, albo raczej duża drewniana szopa nie chroniła przed upałami latem, jak i mrozem zimy. Na gwoździach w ścianie wisiały niezliczone narzędzia: rycle, polerka i dłuta oraz wiele innych, których nazwy na próżno wymieniać. Całą jedną belkę zajmowały młotki wszelkich rozmiarów, od ogromnych drewnianych bijaków do młoteczka wielkości monety, którym można było kuć nici. Regał na przeciwległej ścianie mieścił jeszcze więcej skarbów: drewniane torsy i głowy, metalowe zębatki, nasadki, nakrętki, gwoździe i śruby w zakurzonych słojach, kończyny kukieł na długich sznurach i hak, z którego zwisały łańcuchy. Kompletne już lalki spoczywały w skrzyni, oczekując na właścicieli.
Klient chrząkną w zaciśniętą dłoń, by przypomnieć o swojej obecności.
- Tak, właśnie skończyłem. - Odpowiedział ściągając chustę z głowy, którą następnie przetarł czoło. Nim wstał zdążył się jeszcze przeciągnąć. Rzucił mężczyźnie właśnie zreperowaną kukłę, dodając przy tym:
- Tyle co zawsze.
Sakiewka uderzyła o blat, nawet jej nie otwarłszy zniknęła w kieszeni rzemieślnika. Wymienili kilka zdań o takich banałach jak pogoda albo o czym ostatnio gadają baby na targu. Po czym się pożegnali i gość wyszedł. W tej samej chwili wysoki szatyn przestał się trudzić sztucznym uśmiechem. Zdjął fartuch i zawiesił go na oparciu krzesła, a włożył stary płaszcz. Zniknął za zamkniętymi drzwiami.
    Marsz zakończył się przed wejściem do dobytku z szyldem "Pod Roześmianym Wieprzem". Pomimo dziwacznej nazwy była to całkiem znośna karczma. Przekroczył próg, czując że nabita sakiewka uprzyjemni mu wieczór. Rozejrzał się po klienteli. Trochę pospólstwa, jakiś zamożny kupiec ze strażnikiem, ninja posegregowani klanami oraz kilka pań w barwnych strojach z przesadzonym makijażem, który zdradzał ich profesję. Przysiadł się do hałaśliwej grupki grającej w kości. Wraz z kolejnymi kuflami oraz partiami knajpa wyludniała, a jego sakiewka pęczniała. Naturalnie nie wszyscy chętnie rozstawali się ze złotem, ale wbicie w stół kunaja między zachłanne paluchy ostudza zapał. Za otwór w blacie, o czym właściciel zza kontuaru nie zapomniał krzyknąć, będzie musiał zapłacić. Już księżyc zagościł na niebie, gdy pozostał sam w  pomieszczeniu z policzkiem przyklejonym do stołu, własną śliną.
- Maresuke, wstań i chodź ze mną. - Chyba sam anioł do niego przemówił. Ów anioł w ostrym makijażu z trudem zabrał go na górę. Do pokoi, które barman wynajmował przejezdnym.

***



Jakieś 270 dni później...
    Mówi się, że pogoda może zdołować. Ta do takich na pewno należała, listopadowy chłód i deszcz, głuche błyski na niebie. Ostry podmuch wiatru otworzył okiennice i podniósł zasłony wpuszczając powietrze i krople z zewnątrz do pomieszczenia. Nikogo to nie obeszło, dziewczyna przymknęła w pośpiechu okno. W sypialni oprócz niej były jeszcze trzy kobiety, kilka lat starsza bardzo do niej podobna - zapewne jej siostra. Dużo starsza, niska, krępa kobieta i leżąca na łóżku z podciągniętymi do brzucha kolanami. Z nogami opartymi na stelażach. Jej wiek ciężko w tamtym momencie było określić. Przepocone włosy, zapłakana i wykrzywiona kilku godzinnym krzykiem twarz dodawała jej kilka, może kilkanaście lat. Cały ten trud i znój by sprowadzić kolejne istnienie na ten świat. Gdy w końcu wielkogłowy potwór wyszedł z łona swej matki, zdołała z siebie wydusić tylko:
- Toin... - po czym zemdlała z wyczerpania.
Dwie młodsze zaczęły się krzątać uprzątając pomieszczenie i udogadniając jej wypoczynek. Starsza zaś po oględzinach dziecka wyszła wraz z nim z pomieszczenia.
    Zapalczywy stukot w drzwi, przygłuszony stukotem kropli zmusił szatyna do wygramolenia się z łoża, w którym i tak przewracał się tylko z boku na bok nie mogąc zasnąć. Nigdy nie zgadłby kogo zastanie po drugiej stronie drzwi. Niewielką zmokniętą staruszkę z wiklinowym koszykiem, w którym było zawiniątko. Nim zdążył wyrazić swoje niezadowolenie z nocnej wizyty, kobieta wcisnęła mu kosz dodając tylko:
- Nazywa się Toin.

***



    Kilka tygodni temu, gdy mój przyjaciel Masaki wyznał mi, że podsłuchał rozmowę starszyzny, która odbywała się w jego domu, byłem prze-szczęśliwy. Dowiedziałem się wtedy, że ja, Masaki i Ryutaro wraz z innymi członkami naszego klanu zostaniemy posłani do akademii, gdzie wyszkolą nas na ninja. Ninja - najpotężniejszych wojowników znanych światu. Czego więcej może chcieć trójka najlepszych przyjaciół, a nawet braci - od ceremonii braterstwa krwi, zeszłego lata. Całe nasze życie byliśmy do tego przygotowywani, te osiem lat wlokło się jak smród za Ryutaro, gdy po raz kolejny obżarł się bułeczkami z groszkiem na słodko. W wieku pięciu lat obiecaliśmy sobie, że zostaniemy jedną drużyną. Ryutaro miał być jej liderem, gdyż był z nas najstarszy, całe pół roku. Mnie i Masakiego dzieliło zaledwie kilka tygodni, ale cieszyłem się, że nie byłem najmłodszy. Ryutaro był naszą siłą, Masaki kiesą(jego  rodzice byli jakimiś grubymi szychami w naszym klanie) ja zaś rozsądkiem. Pomimo, że to Ryutaro dowodził zawsze pytał mnie o zdanie... Zaraz bo odbiegam od tematu, aktualnie znajduje się w holu akademii przed wejściem do głównej sali i nerwowo próbuje wkopać się w ziemię drałując to 5 kroków w przód i w tył - jak mi często zwracają uwagę, mam to w nawyku. Kiedy tylko otworzą się te drzwi będzie moja kolej, moja kolej by zrobić pierwsze dobrze wrażenie. Na moich sensejach, którzy to przez kilka następnych miesięcy będą mnie szkolić. Tymczasem ja w głowie mam tylko:
- Witajcie, jestem Toin syn Maresuke Ayatsuri. Matki nigdy nie poznałem, ale ponoć to ona nadała mi imię. Mam osiem lat i przybyłem tutaj by zostać Ninja.

PS proszę o łagodny wyrok, wiem, że dość niewiele tu samej historii, ale ośmiolatek raczej nie za wiele jej ma :P pewnie co nieco jeszcze jej się ukaże podczas treningów...


http://i.imgur.com/NOndI8V.png

Offline

 

#318 2015-08-21 22:00:42

Sensei_Akio

Sensei

Zarejestrowany: 2012-11-02
Posty: 192

Re: Sala #1 - Prolog

   Z ostatnim pozwolę się nie zgodzić 8 lat to 2850 dni lub 68352 godziny, a znam osoby które z pewnością dłużej potrafiły by opisywać wydarzenia ostatniej godziny, a co dopiero dnia. Wychowywanie w klanie ninja przez samotnego ojca na pewno nie jest zwyczajnym tematem,  nawet gdyby był spokojnie da radę się rozpisać. Bardzo fajny i niecodzienny wstęp wydaję mi się, że można było nieco rozwinąć ten temat w późniejszym okresie np. jak ojciec uczy Toina pracy w warsztacie, jak dzieciak sam się tam zakrada i usiłuje naśladować ojca czy jak wychowuje się w towarzystwie tych narzędzi. świat ośmiolatka jest dużo ciekawszy niż dorosłego(może akurat nie w świecie naruto), ale te wszystkie potwory w szafach, strachy przed ciemnością, bójki z rówieśnikami, wymyśleni przyjaciele, realni przyjaciele, zabawki, lizaki, słodycze, śmiechy, smutki naprawdę sporo rzeczy do opisania, zresztą tym charakteryzuję się PBF, kreatywność i wyobraźnia pozwala ci obejść jakąkolwiek mechanikę.
    Standardowo nie podoba mi się motyw sieroty czy pół sieroty. Nie chodzi tu o to, że jest nie oryginalny. Po prostu przez to uboższy jest prolog bo nie zawiera praktycznie opisu matki. Swoją drogą w twoim prologu jest strasznie mało opisów również postaci i ojca. Generalnie mało jest wątków, które można by w przyszłości poruszyć, mało wniosku ogólnie na temat postaci stąd raczej prolog nie będzie służył za wsparcie w przyszłości przy sesjach.
   Sam styl pisania jest dobry, nie jakiś wybitny ale daję rady momentami przebijają się fajne ubarwienia w postaci wpływu pogody na postać itp. Widać, że miałeś już jakieś doświadczenia z pisaniem. Drobna literówka się zdarzyła, ale generalnie i tak lepiej niż mój styl pisania i moje błędy
   Wielki plus za ostatni akapit opowieści to jest praktycznie to czego wymaga się na tym etapie akademi i sam ostatni fragment by wystarczył żeby ją zaliczyć. Niestety wiele osób o tym zapomina lub nie chce im się dłużej pisać na ten temat.

Podsumowując 40 punktów i zapraszam dalej.

Offline

 

#319 2015-09-01 17:21:44

Saori

Nikushimi

55351609
Zarejestrowany: 2015-08-31
Posty: 137
Klan/Organizacja: Nikushimi
KG/Umiejętność: Kikō
Ranga: Przywódca organizacji
Płeć: Mężczyzna
Wiek: 20

Re: Sala #1 - Prolog

    Nadchodzi ranek, zrywam się z miękkiego materaca, podchodzę do szafy i wyciągam parę ulubionych butów. Spoglądam na obraz po prawej stronie pomieszczenia. Wizerunek ucieszonego dziada oprawiony w hebanową, ciemną ramę wywołuje u mnie szeroki i szczery uśmiech. Pocieszam się każdą sekundą stojąc tutaj i wpatrując się w jego promieniste oblicze. Zamykam szafę i wzrok kieruję na lewo, gdzie stoi komoda z popękanym wazonem, a w nim tuzin róż. Nie omieszkam twierdzić, że ciotka odwiedziła mnie z samego rana, więc podchodzę do kredensu, wyciągam z niego kopertę i odczytuję list pisany wielkimi, drukowanymi literami. Ponownie podpisała się z błędem, lecz przytulam zwitek czystego papieru, jakby był ostatnią daną mi rzeczą. Wzdycham cicho, urywam spojrzenie i wychodzę z pokoju. W międzyczasie mijam hol wyłożony sosnowymi, prawie żółtymi panelami, błyszczącymi na tyle, że mogę się przejrzeć. Uchylam kant w trzecim zakręcie, wchodzę do niebieskawego pomieszczenia. Spoglądam w lustru i rozprostowuję włosy, myję zęby tym co zostało z ostatnich wydatków i zakładam okulary. Brudne ubrania zarzucam do starego kosza na pranie, zgaszam światło i wychodzę na świeżą przestrzeń. W wodnistych terenach nigdy nie spotyka się ładnej pogody. Przed wyjściem zarzucam na tyle ciepły płaszcz, by chronił mnie przed czterema stopniami. Uchylam czubek nosa za próg wyjściowym drzwi i czuję, jak po jego koniuszku wolno spływa kropla wody. Deszcz, tak bardzo go nie lubię. Stwarza zmorę dla mnie, dla mojej rodziny oraz dla owadów, którymi z reguły się zajmujemy. Wychylam dłoń i czuję jak woda z mocnym impetem uderza mi o kostki. Nie wyjdę. Postanawiam zostać w domu, zdejmuję kurtkę i kieruję się do salonu, gdzie wtulona w koc siedzi moja matka. Podchodzę bliżej, mijam rozłożystą, ozdabianą kanapę i spoglądam, iż kobieta zasnęła. Nasuwam jej ciepły kożuch nieco wyżej, poprawiam nogi i całuję w czoło. Zawijam na pięcie, po drodze zabieram nieumyte naczynia, lecz zatrzymuje mnie jej głos.
     - Saori? Wróciłeś już? - Jej głos jest łamliwy. Zagryzam wargi, wiedząc, że ponownie przechodzi migrenę. Będąc jeszcze spokojnym, odchylam głowę i spoglądam w jej śnieżne źrenice. Widzę w nich cierpienie, na które nie mogę nic poradzić.
    - Nie, matko. Leje jak z cebra. Wyjdę po południu, gdy wzejdzie tęcza. - Unoszę kąciki ust, by uwidocznić uśmiech. Wzdycham na jej ciężki stan i wychodzę z pomieszczenia, kierując się do kuchni. Tam odkładam stertę naczyń i wracam do swojego pokoju, gdzie większość czasu leniuchuję. Rozmyślam nad przeszłością, nad dniami, które były dla mnie najważniejsze. Pełna rodzina, wuj zajmujący się mną, pokazujący coraz nowsze modele budynków. W mym oczodole zbierają się łzy, lecz przecieram je szorstkim końcem rękawa. Spoglądam za okno i zamykam powieki, oddając się w przytulne ramiona snu.
    Tak wygląda moje życie. Wiele lat temu umierający ród do którego należę przebył wiele kilometrów, by w końcu dołączyć do Samotników. Mimo nieprzyjemnych dla nas klimatów, żyje nam się spokojnie. Nie zwracamy uwagi na panujący chaos póki w porządku trzyma nas przywódca. Wojna nie dotyka naszych stron, codziennie zaopatrujemy się w chleb, świeże mięso i wodę. Niegdyś bywało gorzej, teraz to życie z bajki. Mogę jedynie marzyć, że kiedyś wyrwę się z tego ponurego, wodnistego miejsca. Śnię o czasach wolnego klanu, gdzie robaki żyją w zgodzie w ludźmi. A nie tak jak jest teraz. Sąsiadka Kaguya ciągle stoi w oknie i grozi mi palcem, że gdy jeszcze raz zobaczy mojego owada, to go kapciem zgniecie. Upierdliwy piernik.
    Przerzucam się na drugi bok, wkładam dłonie pod poduszkę i wyczekuję późniejszej godziny. Kukam na zegar, choć ten ciągnie swe wskazówki bardzo wolno. Odprowadzam sekundnik oczami, oczekując końca ulewy. Upływają godziny, a ja wiercę się na łóżku, spychając po kolei poduszki i nakrycia. Gdy nadchodzi godzina wyjścia, kieruję się na dół, ściągam kurtkę z metalowego haczyka i wybiegam. Mijam kilka przyjemnych osób, znanych mi do tego. Kroki kieruję do sklepu, gdzie zbieram zapasy na cały tydzień i wracam do rodzinnej chatki. Tam rozpakowuję siatkę, rozkładam towary na szafkach w kuchni i przygotowuję jedzenie dla matki i dla mnie. Obydwoje zasiadamy wieczorem do stołu, delektujemy się ryżem z dodatkiem delikatnie zapiekanego kurczaka. Na całość nałożony sos koloru karmelowego z dodatkiem czarnych przypraw. Po uczcie zmywam, jak to mam w zwyczaju. Odczuwam awersję do codziennych obowiązków, lecz ostatecznie przymykam na to oko. Altruistycznie zabieram leki i podaję je matce, gdy ta siada do małego, dębowego stolika. Rozkładam nogi na dywanie, głowę opierając o specjalny kawałek tapczanu. Spoglądam w jej jasne oczy, a ta zabiera głos. Czarne włosy opadają wzdłuż ramion, wyszczególniając chude, nieestetyczne obojczyki. Odwracam wzrok i słucham tego, co ma mi do powiedzenia.
    - Będziesz musiał udać się do kraju pól ryżowych. Saori, wujostwo załatwiło nam dodatkową dostawę ryżu. To bardzo długi dystans, lecz nie powinno być Cię tylko kilka dni. Zaprzęg z końmi doprowadzi Cię z powrotem. Zrobisz to, prawda? - Wtapia swe błagalne oczy w moją stronę, a ja nie mogę nic poradzić. Macham ręką na odchodne i przytakuję, choć plan nie podoba mi się wcale.
    - Dobrze, dobrze. - Skanduję, co sylabę machając gustownie. Ta no Kuni nie leży tak daleko, a sama podróż winna być dla mnie empirią. Wychodzę z pomieszczenia, po drodze sięgam po podróżną torbę i od razu udaję się do wyjścia. Przy progu sięgam po grog, bardzo silny trunek rozcieńczony wodą. Przywołuję uśmiech coby nie myśleli, że nie będę sobie drogi ułatwiał.

***



    Przechodzę brukowanymi kamieniczkami, kiedy mój nos zaczyna piec. Drapię go szybko, by ostudzić to cholerne, nieprzyjemne uczucie. Dopiero wtedy uświadamiam sobie, że nie wziąłem ostatniej dawki leku. Z rękawa wyciągam malutką pigułkę, którą wpycham głęboko do ust. Popijam czystą wodą i odczuwam ulgę. Nie wyobrażam sobie, jak mogłem zapomnieć o ostatnim zabiegu anafilaksji. Na szczęście, alergia ta mija z czasem. Dochodzę do niewielkiego wzniesienia, posianego złocistą trawą. Żyto mieni mi się w oczach, spoglądam na nie z zadziwieniem. Nad horyzontem maluje się niebo pomarańczowe, zdobione wałkowanymi chmurami. Nie utyskuję nad przygodą, cieszę się jej każdą sekundą. Przechodząc, co raz kopię kamienie, aż me oczy spotyka ciemność. Zatrzymuję się, macham rękoma, lecz nie mogę niczego dotknąć, niczego zobaczyć, ani niczego poczuć. Oddaję się pokusie zamknięcia oczu i zasypiam.
    Ze snu wyrywa mnie głos nieznanego mężczyzny. Stoję równo z innymi, podobnymi do mnie chłopakami. Po lewo znajduje się jakaś dziewczyna, nieco niższa ode mnie. Wzrokiem błądzę po wszystkich filarach, po palisadzie i drewnianym wzniesieniu. Dopiero odnajduję niewielki szyld, a raczej tabliczkę z ciemnymi literami. Ktoś napisał - akademia ninja. Wytrzeszczam oczy w niedowierzaniu. Wszyscy stoimy równo i nie odzywamy się. Cóż za imperatyw! Uginam kolana i mrużę powieki, by przyjrzeć się budynkom. Nim zdążam cokolwiek powiedzieć, przechodzę inicjację i staję się członkiem ośrodka. Wnet uświadamiam sobie prawdę - zostanę tutaj na dłużej.

***



    Spoglądam za okno, i szczerze przyznam, że nie wiem który to dzień. Rozglądam się po pomieszczeniu, choć zdaję sobie sprawę, że na biegu kilku sekund nic się w nim nie zmieni. Mą uwagę przykuwają cztery ściany, każda w innym kolorze. Kojarzą mi się z porami roku, z opowieściami, które w młodości snuła mi matka. Zamykam oczy i pogrążam się we wspomnieniach. Odczuwam chłód, który przeszywa me dłonie i wywołuje gęsią skórkę. To moje pierwsze lata, kiedy chowałem się na hodowcę robaków. Pamiętam, jak biegałem po siedzibie samotników, a goniło mnie stado rozwścieczonych os. Dziad uczył mnie przemawiać do robaków, jak się z nimi porozumiewać oraz dbać o nie. Nauczył mnie wszystkiego, co potrzebne mi będzie w prawdziwym życiu. A choć zmarł, to nigdy nie zaprzestałem interesowań w kierunku własnej linii krwi. Moja rodzina, a choć bardzo mało liczebna, posiadała i posiada specjalną umiejętność. Na moment odrywam się od wspomnień i spoglądam na kolejną ścianę, a na myśl rzuca mi się okres siedmiu lat. Wtedy miałem bardzo wiele problemów. Cykl, w którym dorastałem, co też znaczy bardzo ciężki. Sporadycznie wysłuchiwałem poleceń, a w większości robiłem to, na co miałem soczyście ochotę. Nigdy jednak nie zawiodłem ani dziada, ani wuja. Mój wzrok spoczął na kolejnej ścianie. Lato, bardzo przyjemna pora roku, i dla mnie, i dla owadów. Prawie zawsze wychodziłem na łąkę i tam odkrywałem nowe gatunki, których nawet nie opisywano w książkach. Spojrzenie napotkało ostatnią ścianę. Wiosna to także czas zbiorów. Spacery z matką, podziwianie krajobrazów oraz majestatycznych zachodów słońca. Dźwignąłem się na łóżko i położyłem w komforcie. Splotłem dłonie ponad biodrami, a wzrok ostatecznie spoczął na suficie. Były to pierwsze minuty w akademii, lecz na myśl nachodziło mi całe moje życie. Najbardziej tęskno było za domem, tuż po tym za wolnością. Jedno jest pewne - jeno mi zostało odbudować rodzinę. Podłożyłem blade dłonie pod poduszkę wypchaną pierzem, zamknąłem powieki i pogrążyłem się w głębokim, kamiennym śnie.


https://i.imgur.com/mWipDay.png

Offline

 

#320 2015-09-02 16:28:30

Sensei_Akio

Sensei

Zarejestrowany: 2012-11-02
Posty: 192

Re: Sala #1 - Prolog

Nie jest idealnie, brakuje mi rozwinięcia trochę wątku ojca, trochę też więcej mogłeś opowiedzieć o swojej postaci. Jednak styl pisania masz bardzo fajny, zwłaszcza biorąc pod uwagę temat jakiego się podjąłeś. Trudny temat bo przedstawiający normalne, spokojne życie bez fajerwerków. Długo czekałem na taki prolog w dodatku, bardzo fajnie rozwiązana sprawa z trafieniem do szkoły ninja. Do pełni szczęścia brakuje mi rozwinięcia nieco więcej wątku postaci, bo sama odbudowa klanu to mało oraz jakiś nawiązań do świata NCW(można zajrzeć do kalendarium i stamtąd brać pomysły). Nie wiem też ile twoja postać miała lat w momencie opowieści, ale wysyłanie dzieciaka po ryż poprzez może i po drodze jeszcze dwa kraje wydaję się kiepską wymówką. Pomijając jednak drobne wady, ode mnie dostajesz maksa 60 punktów do rozdania na statystyki w sali nr.2

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
Hotely Palm Springs